Do napisania tej notatki zainspirowało mnie kilka komentarzy pod wpisami naszymi, ale także innych osób piszących o swoich podróżach. Głosy oburzenia na wieść o potrzebie „wakacji od wakacji” zdziwiły mnie, ale również wygenerowały potrzebę wyjaśnienia dlaczego długie podróżowanie nie jest czystą sielanką i relaksem. Ba, sprawiły nawet, że o takim podróżowaniu, jakie uskuteczniamy np. my można myśleć w kategorii pracy. Porównywalnej do pracy w korpo! Dlaczego? Przekonajcie się sami!
Budżet.
Każdy pracownik korporacji wie, że kluczowym, nieodzownym i niepomijalnym elementem jego pracy jest budżet. Jeśli pracowałeś kiedyś w dużej firmie i dysponowałeś przydzieloną na realizację zadań kasą, wiesz jak bardzo trzeba się napocić, żeby nie przekroczyć określonej sumy pieniędzy. Z podróżowaniem jest podobnie. Dysponujesz kwotą X i nie ma, że boli. Masz tyle i tylko tyle, musisz więc kombinować, żeby starczyło. Zaszalałeś z dodatkową wycieczką? Musisz zacisnąć pasa w następnym tygodniu, oszczędzając na hotelu i przejazdach! Nauka wyniesiona z korporacji nie poszła w las! Kontrolę nad budżetem podróżniczym ułatwia niezastąpiony zeszyt i długopis oraz aplikacje w smartphonie. Cóż, trzeba tego pilnować, inaczej można skończyć wojaże przed czasem albo po powrocie do domu gorączkowo spłacać długi…
O Buddo, spraw, aby hajs się zgadzał (Golden Rock, Birma)
Plan.
Podobnie jak w pracy w firmie, dobry plan jest podstawą działania. Planowanie stanowi więc nieodłączną część życia obieżyświata. Zaczyna się ono na długo przed rozpoczęciem projektu podróży i trwa aż do samego jej końca. Bo w trakcie podróży, zupełnie jak w korpo, niespodzianki zdarzają się nagminnie, a plany trzeba modyfikować uwzględniając okoliczności. Na planowanie długofalowe i to krótkoterminowe w podróży należy założyć sporo czasu. Ileż to godzin poświęciliśmy na czytanie przewodników, studiowanie map, grzebanie w internecie i blogach… Ale tylko dobrze zaplanowana podróż, poparta świadomymi wyborami zapewnia satysfakcję :-)
Aleee… Że ja nie ogarnę?! (Bac Ha, Wietnam)
Nadgodziny.
Codzienna orka w korpo często okraszona jest nadgodzinami. Cóż, jeśli myślicie, że podczas długiej podróży wyśpicie się za wszelkie czasy i wylenicie, muszę Was zmartwić. Nadgodziny robi się także podróżując. Zarwane nocki spędzone w autobusie, pobudki bladym świtem mające na celu dotarcie do kolejnego miasta, długie wieczory spędzone nad przewodnikiem… To wszystko jest naszym chlebem powszednim. Czasem mamy ochotę wyrzucić komputer przez okno i oddać się lekturze książki lub zwyczajnie iść spać. Ale obowiązki same się nie wypełnią. Więc jedziemy z koksem niczym korpo-stachanowcy!
Stołówki w Mordorze wcale nie były takie złe (Mandalay, Birma)
Praca zespołowa.
Podobnie jak w korporacji, nie stanowimy wolnych elektronów, które robią sobie co im się żywnie podoba. Często jedno chciałoby iść w prawo, a drugie ma ochotę skręcić w lewo. I co wtedy? Życie to sztuka kompromisów, trzeba się jakoś dogadać. I na wzór komórek operacyjnych z firm, każde z nas ma inne predyspozycje i zdolności. Tomek cyka zdjęcia, ja piszę wpisy. On ogarnia mapy, ja szukam miejsca na obiad (hłehłehłe). Podczas gdy mąż ogarnia bloga od strony technicznej, ja odpowiadam na maile i komentarze. Każdy ma swoje zadania!
Jedziemy na tym samym wózku, więc lepiej współpracować (Waranasi, Indie)
Porażki i sukcesy.
Jak wiadomo w korporacji raz na wozie, raz pod wozem. Czasem uda Ci się wspaniale ogarnąć projekt, szef pogłaszcze po główce za świetnie przygotowany raport, zdobędziesz kontrakt z nowym klientem lub rozwiążesz problem, z którym nikt inny nie mógł sobie poradzić. Innym razem nie zdążysz na czas z porządnym przygotowaniem budżetu, korpo-koleżanka wbije ci nóż w plecy z uśmiechem na twarzy lub zwyczajnie nie będziesz miał weny na kreatywne przygotowanie eventu dla klientów. Podczas podróży też bywa różnie. Raz będziesz miał dobry dzień i energię, żeby z buta zwiedzić całe miasto i będziesz zasypiał z uśmiechem na ustach, mając świadomość świetnie spędzonego dnia. Ale czasem możesz zaliczyć podróżniczą glebę – nie doczytasz wystarczająco o danym miejscu i okaże się ono spektakularną porażką, oczywiście już wtedy, jak dotelepiesz się do niego, poświęcając cały cenny dzień. Albo zaufasz swojej intuicji i wybierzesz się inną niż sugerowana trasa, bo w końcu chcesz iść niewydeptanymi ścieżkami, a okaże się, że wylądujesz na wygwizdowiu, które nie ma nic do zaoferowania…
Diabeł tkwi w szczegółach. Możesz zaproponować klientom smażony ryż z krabem (fried rice with crab) albo z… kupą (fried rice with crap). W jednym z tych przypadków porażka (szczęśliwie nie nasza!) jest gwarantowana (Kampot, Kambodża)
No i w końcu raport!
Każda działalność w firmie musi zostać odpowiednio podsumowana, ubrana w prezentację, excela, omówiona na zebraniu czy przedstawiona w postaci eventu. Z podróżowaniem, przynajmniej w naszym przypadku, jest bardzo podobnie. Naszym raportem z podróży, pisanym na bieżąco, jest blog, fanpage na facebooku i instagram. To tam zdajemy relację z naszych sukcesów i porażek, poddając je Waszej ocenie, Drodzy Czytelnicy. Nagrodą dla nas są statystyki wyciągane ze strony, lajki, szery i komentarze. I jest to największa motywacja, żeby dalej pchać ten wózek, dzieląc się naszymi odczuciami i przygodami.
A coś Ty zrobił dla realizacji planu? (Moskwa, Rosja)
Na tym chyba kończą się podobieństwa pomiędzy podróżowaniem a pracą w korpo. Nie dostajemy comięsięcznej pensji za nasze trudy, za to zgarniamy coś więcej – bezcenne doświadczenia, spokój ducha i radość życia. Tak naprawdę sami sobie jesteśmy szefami, bierzemy urlop kiedy chcemy i nikt, oprócz nas samych, nie narzuca nam tego, co mamy robić. A chyba najważniejsze jest to, że naszą „pracę” wykonujemy z pełnym oddaniem, zaangażowaniem i energią. Bo nic nie musimy. My po prostu CHCEMY!