Czas nadrobić zaległości i podsumować nasz pobyt w Rosji. Ci, którzy nas czytają wiedzą, że najpierw byliśmy 5 dni w Petersburgu, a następnie 5 dni w Moskwie. I tu sprzedam Wam opowiastkę o miejscach, w których się zatrzymywaliśmy. Pewnie nie starczy nam już czasu na spisanie wspomnień o pobycie w Moskwie, będziecie musieli zadowolić się galerią zdjęć.
W Petersburgu korzystaliśmy z dwóch hosteli. Miejscówka nr 1 czyli Hostel Apple Italy, jednym słowem – MISTRZ! Jak tylko weszliśmy do hostelu, w obroty wzięła nas urzędująca recepcjonistka. Od razu na mapie zaznaczyła nam wszystkie ważne i interesujące miejsca, poleciła sklepy w okolicy i obdarzyła nas serdecznym uśmiechem. Okazało się, że 6-osobowy pokój jest dość ciasny, zaproponowano więc mam w zamian 12-kę. Słownie- DWUNASTKĘ. Propozycję przyjęliśmy z niepewnością, ale stwierdziliśmy, że jakoś damy radę, ponieważ faktycznie te szóstki były totalnymi klitkami… I to był strzał w dziesiątkę, jeśli nie dwunastkę. Było bardziej przestrzennie, towarzystwo międzynarodowe i kulturalne, super. W tej właśnie 12-ce zostaliśmy do końca.Oczywiście zdarzały się chrapy i inne odgłosy, ale stłumiliśmy je zatyczkami do uszu i było git.
A jeśli chodzi o sam hostel? Super ekipa, atmosfera, sielskość jak u babci na wsi i kupa nowych znajomości z perspektywami na spotkania gdzieś w świecie. Przy wyjeździe czuliśmy się trochę jak dzieciaki żegnające się ze swoimi nowo poznanymi kumplami na koniec turnusu kolonii letnich. Tak, będziemy pisać, tak, zobaczymy się kiedyś, zapraszamy do nas, jesteście super itd…W głębi serca wiesz, że to pewnie nigdy się nie wydarzy, ale i tak obiecujesz i żegnasz się wylewnie. Fajne to było :-)
Muszę tu jeszcze pociągać temat hostelu i galerii postaci, jaką mieliśmy okazję tam poznać. Brazylijczyk Carlos i Kolumbijczyk Sergio, rozmawiający ze sobą po francusku (!). Świeżo po stażach odbytych w Paryżu, ci dwaj kumple postanowili ruszyć w półroczną podróż pociągiem po Rosji i Chinach, z finałem w Bangkoku. Białorusinka Wiktoria, urodzona w Legnicy córka Rosjanki i białoruskiego wojskowego, zdolna rysowniczka i początkująca tatuażystka, która wyjechała z Mińska do Petersburga za chlebem. Uczy się polskiego. Chińczyk nr 1 (wybaczcie, azjatyckie imiona są dla mnie nie do zapamiętania) – jeździ po świecie i żyje z wynajmu mieszkania w rodzinnym Szanghaju. Ma warkoczyki, przyklejony, acz szczery, uśmiech na twarzy i wygląda jakby co chwila popalał jakieś magiczne ziółka. Na żartobliwie nas zadane przez pytanie czy był kiedyś w Polsce odpowiedział z rozbrajającym uśmiechem, że oczywiście, że był. Bo gdzie on nie był, skoro od 8 lat jeździ po świecie. Chińczyk nr 2, malutki i chudziutki mistrz fotografii. Też jeździ po świecie, żyje nie wiadomo z czego, bo do zdjęć często musi dopłacać, na odpowiednie warunki do zdjęcia potrafi czekać 2 tygodnie. Aparatem łapie emocje. Anastazja, administratorka w hostelu. 27 lat, córka Rosjanki i Anglika, żyjących obecnie w Hiszpanii. Ona sama mówi płynnie chyba w czterech językach, jest tłumaczką, piosenkarką, komponuje. Uczy się japońskiego i koreańskiego. Pozytywne ADHD pomnożone przez 100. Mieszkała w Szwecji, Tajlandii i pewnie kilku innych ciekawych miejscach.
Tych postaci było znacznie więcej niż mogę tu opisać. Mam nadzieję, że choć trochę oddałam Wam mój/ nasz zachwyt nad atmosferą panującą w tym miejscu. Każdy gadał tam z każdym, panował tam twórczy jazgot, że na samo wspomnienie uśmiecha mi się dziób.
W tym hostelu mieliśmy jeszcze miłą niespodziankę. W dniu urodzin Tomka, kiedy późnym wieczorem wróciliśmy z miasta, okazało się, że pół hostelu czeka na szanownego jubilata z życzeniami. Bylo igristoje, było sto lat po szwedzku. Wow!
Hostel nr 2, zlokalizowany w Wielkim Teatrze Lalek miał tylko jedną zaletę – mieliśmy tam dwójkę, na którą bardzo się cieszyliśmy, ponieważ przy całym wspaniałym twórczym chaosie panującym w Apple Hostel, nie było czasu na pisanie postów. To miejsce było zaprzeczeniem pierwszego. Cisza, obdrapane łazienki, smutni Rosjanie po 50-ce i wrogie spojrzenia mówiące „paszoł won”. Specyficzny zapach suszonej ryby przegryzanej do piwa polewanego z plastikowej butelki przez dwóch robotników. Stoliki z ceratowymi obrusami, sztuczne kwiaty i lamperia odświeżona 20 lat temu. Zapach mocnych fajek na klatce schodowej. Rosyjskie „Trudne sprawy” w telewizji. Gdybyśmy mieli zostać tam dłużej, pewnie czekałoby nas leczenie antydepresantami ciężkiego kalibru. Wyjechaliśmy stamtąd z ulgą, ale też z nadrobionymi zaległościami.
Czas na Moskwę. Tak jak pisałam niedawno, Moskwy nie mogliśmy pominąć, ponieważ od kilku lat mieszkają tam serdeczni znajomi Tomka, do których i ja od razu zapałałam przyjacielskimi uczuciami. Monika i Misza, oboje stacjonujący na placówce dyplomatycznej w stolicy Rosji są oboje tęgimi głowami, ale nie z gatunku postawionych na baczność dyplomatów (Michał), ani dyrektorek z dużych i prężnych korporacji w stylu co-to-nie-ja. Oboje wyluzowani, ciepli, ze wspaniałym poczuciem humoru. Przez pięć dni spędzonych u nich czuliśmy, jakby ktoś nieustannie otulał nas miękkim, pluszowym kocem. Po hostelowych pobytach i przed długim okresem absencji w naszym domu, nasi cudowni gospodarze stworzyli nam gniazdko, z którego czasem nie chciało nam się wyściubiać nosa. Wspólne śniadania, rozpieszczanie nas lokalnymi smakołykami i trunkami, wygodne łóżko i wanna, w której można się wyciągnąć. Plus dorzucane troskliwie dodatkowe swetry, szaliki, czapki, żebyśmy chociaż nie zmarzli. Oraz puchaty bonus – przemiły i mądry kot Fiodor. No i najważniejsze – długie rozmowy. Z ludźmi, których ja osobiście widziałam wcześniej raz w życiu na naszym weselu, ale z którymi tematy się nie kończyły. Dowiedzieliśmy się mnóstwo o życiu w Moskwie i Rosji, usłyszeliśmy wiele nieprawdopodobnych historii. Monika i Michał przybliżyli nam rosyjskość, pozwolili zrozumieć więcej. Były też rozmowy o życiu, codzienności, karze śmierci i innych. Wszystkie fajne, mądre, potrzebne. Było I-DE-AL-NIE. Mam wrażenie, że Monika i Michał dzięki ciepłu, którym nas ugościli, tchnęli w nas energię potrzebną na kilka tygodni wyprawy. I za to raz jeszcze im dziękujemy.
Dlaczego piszę o noclegach, hostelach? Ano dlatego, że z nimi zawsze wiążą się historie i ludzie i to właśnie o tym jest ten wpis. Jeśli wyjeżdżając macie możliwość zatrzymać się u swoich znajomych, którzy w dodatku emanują pozytywną energią, zróbcie to, oczywiście jeśli Was zaproszą ;-) Nawet kosztem upierdliwiania ich (w końcu wiemy, że takie wizyty to czas, wysiłek, sprzątanie itd…). To najwspanialsza opcja na pobyt, wersja de luxe. A jeśli wybieracie hostel, czytajcie opinie użytkowników, nie tylko na temat czystości czy komfortu pokoi. Jeżeli zobaczycie, że goście hostelowi rozpisują się na temat wspaniałych pogawędek w tzw. common roomie (przestrzeni dostępnej dla wszystkich gości), to niech się Wam oko zaświeci. Możliwe, że spotkacie niezwykłych ludzi, którzy zmienią Wasz punkt widzenia choć na chwilę. Poszerzą horyzonty. Pokażą, że można inaczej. Tego życzę Wam i nam na wszystkie podróże. Samych inspirujących ludzi wokół!