Oj, dawno nas tu nie było! Były obietnice, że będziemy częściej pisać, ale niestety nie daliśmy rady ich spełnić. Niemniej jednak teraz postaramy się w pigułce streścić Wam mijający właśnie rok. Podróżniczo był całkiem niezły!
Przede wszystkim z końcem ubiegłego roku, za namową naszej koleżanki Kamili, która aktualnie śmiga sobie już 6 miesiąc po Azji, postanowiliśmy, że w 2018 roku co miesiąc będziemy gdzieś wyjeżdżać. Jak wyszło? Prawie idealnie…
Styczeń – Barcelona
Jakiś czas temu zechcieliśmy nieco zaktywizować podróżniczo naszych rodziców i włączyć ich w nasze wyjazdowe plany. W styczniu mieliśmy wyjechać w składzie my + nasze mamy do Barcelony. Los pokrzyżował nam nieco plany, ponieważ moja mama miała problemy zdrowotne, przez co w ostatniej chwili przebukowaliśmy bilety na mojego tatę. Tym samym w Barcelonie wylądowaliśmy w składzie – my, mama Tomka, mój tato i nasza psiapsiółka Ilona.

Udało nam się przez chwilę złapać słońce na miejskiej plaży Barcelonecie, opić się wspaniałej Cavy, podjeść nieco tapas i zaliczyć najpiękniejsze dzieła Gaudiego, w tym Park Guel. Był fun!
Luty – Albania + Budapeszt
Drugi wyjazd 2018 był w pewnym sensie kombo – w dobrze znanym i lubianym przez nas Budapeszcie Tomek w swoim stylu wybrał się na koncert (ja skapitulowałam, sorryyyyy!), zaliczyliśmy śnieżycę i odkryliśmy kilka wspaniałych lokalnych knajpek, ale przede wszystkim mieliśmy przesiadkę do Tirany.

W Albanii jeszcze nas nie było, więc ekscytacja sięgała zenitu. Co prawda na miejscu mieliśmy zaledwie 3 dni, ale i tak było warto. Albańczycy i sama Tirana bardzo nam się spodobały. Pyszne jedzenie, tanie, świeże i wyśmienite owoce morza, rytuały picia kawy od świtu do zmierzchu albo i dłużej… No cóż, Tirana to było coś! Szczególnie w pamięci utkwił nam spacer po mieście z przewodnikiem – dowiedzieliśmy się naprawdę dużo o tym zamkniętym do niedawna kraju. Ach, muszę tu jeszcze dodać dwa słowa o Blokku – imprezowej (a niegdyś resortowej) dzielnicy Tirany – jeśli macie ochotę na wychodne i poimprezowanie z wyśmienitym drinkiem w ręku, to Blokku jest dla Was! Wspaniałe knajpy w super przystępnym budżecie!
Marzec – Portugalia
W ramach krzewienia podróżniczego bakcyla ruszyliśmy w marcu do Portugalii w rozszerzonym składzie. Na ponad tygodniową wycieczkę wybraliśmy się z moimi rodzicami oraz moim bratem i jego żoną. Plan obejmował Porto, Cascais, Fatimę oraz Lizbonę. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że przez cały czas LAŁO! Ale lało tak niemożliwie, niebo płakało, a my razem z nim… Każdy spacer obarczony ryzykiem ulewy był niczym szklana pułapka. I nawet wspaniałe portugalskie wina, porto, wyśmienite owoce morza i puszkowane sardynki nie były w stanie otrzeć naszych łez. No cóż, chyba czasem tak już musi być…

Kwiecień – z Grecji do Azji
Jeszcze w ostatnie dni 2017 roku udało nam się ustrzelić okazję życia – bilety z Aten do Singapuru i z Singapuru do Londynu za jakieś 1000 pln za osobę. A że na Azję nie trzeba nas długo namawiać, to wzięliśmy bez namysłu. I tak oto spędziliśmy 3 wspaniałe, słoneczne dni w Atenach, w których nie mieliśmy okazji wcześniej być. Muszę przyznać, że to był świetny czas, wypełniony po brzegi spacerami, słońcem i duchem antyczności, a także pysznymi souvlaki i grecką sałatką.

Z Aten ruszyliśmy już do Azji, gdzie czarną nocą wylądowaliśmy w Singapurze. Od razu teleportowaliśmy się do naszego ukochanego Bangkoku, gdzie oprócz atrakcji w formie jedzenia (love it!!!) mieliśmy w planach Songkran, czyli obchody buddyjskiego nowego roku. Oprócz nabożnych ceremonii, odbywających się w obficie rozsianych po całym mieście świątyniach, zaliczyliśmy jedną z najdzikszych plenerowych imprez ever – dyngusa w wersji tajskiej. Tak się składa, że woda w buddyzmie to świętość i symbol odrodzenia, nowego. Tak więc lała się ta woda strumieniami, lodowata, orzeźwiająca w ten upał.
Z Bangkoku ruszyliśmy na tajskie wyspy, ale te, których jeszcze nie znaliśmy. Tym sposobem zwiedziliśmy wysepkę Koh Tao, na której podczas sesji snurkowania sparzyliśmy sobie tyłki i plecy tak, że mamy nauczkę do końca życia. Później przyszedł czas na Koh Phangan znane z full moon parties, które nie były jednak celem naszej wizyty. Objechaliśmy wyspę skuterem, zaliczyliśmy piękne plaże, ukryte wodospady, mini-trekkingi w dżungli.
Z Tajlandii ruszyliśmy na Bali, czyli wyspę, która dwa lata temu skradła nasze serca hinduistycznym, ale nie hinduskim klimatem. Tam zaszyliśmy się w Ubud. Z domku w sercu tropikalnego ogrodu udawaliśmy
się na masaże i balijskie pyszności w lokalnych knajpkach, nasze ulubione występy balijskich artystów, a także na motorkowe wycieczki na wschód wyspy – tam nie było nas ostatnim razem. Po Bali na nowo odkrywaliśmy Kuala Lumpur i Singapur, gdzie… jedliśmy, jedliśmy, jedliśmy… Serio, do Azji warto przeprowadzić się choćby dla jedzenia.
Czerwiec – oddech po Azji
Uznaliśmy, że jako, że nasz grecko-azjatycki trip trwał prawie 1,5 miesiąca i 5 krajów (Grecja, Tajlandia, Malezja, Indonezja, Singapur), to jednak w czerwcu warto wziąć się do roboty i już nie kombinować ;)
Lipiec – maltańskie lato
Znów udało nam się namówić rodzinę na wojaże. Tym razem na Maltę zaciągnęliśmy mamę i brata Tomka i moich rodziców. No i cóż, muszę przyznać, że Malta była naprawdę przyjemnym zaskoczeniem. Spodziewałam się szalonych cen, totalnego komunikacyjnego paraliżu i tłumów… Ok, tłumy były, ale reszta nieprzyjemności nas ominęła. Zakochaliśmy się za to w maltańskich zabytkach, tamtejszym klimacie i kolorze morza. Piękna sprawa, podobało nam się bardzo!

Sierpień – Bałkany welcome to
Lato postanowiliśmy zamknąć wyjazdem do Czarnogóry i Bośni. Towarzyszył nam brat Tomka, Piotrek. Wystartowaliśmy w Podgoricy, która nie ma w sobie prawie nic ciekawego (no, może oprócz genialnych regionalnych śniadań!), aby następnie ruszyć do pięknej, choć strasznie zatłoczonej Budvy i Kotoru. Tamtejsza zatoka to prawdziwy cud natury, podobało nam się bardzo. Czarnogórę będę też cenić do końca życia za to, że za 10 euro dostałam ultra wielki gar małży, których nie przejadłaby chyba cała rodzina ;)

Bośnię zapamiętamy dzięki uroczemu Mostarowi i wspaniałemu klimatowi Sarajewa. Po drodze oczy czarowały szmaragdowe jeziora rozrzucone gdzieś między górami. Ta Bośnia to jednak ukryty skarb, na pewno tam jeszcze wrócimy…

No i udało nam się dotrzeć do miesiąca 8/12. Na tym niestety koniec… Czemu udało nam się zrealizować jedynie 66,6% naszych planów? A no dlatego, że kiedy byliśmy na Bali, w dniu, w którym mieliśmy zaplanowane snucie planów na życie, na teście ciążowym pojawiły się dwie magiczne kreski. A potem brzuszek rósł i rósł i ze względów bezpieczeństwa musieliśmy nieco wyhamować…
Summa summarum, we wrześniu, październiku i listopadzie nie byliśmy nigdzie, no, może poza okazjonalnymi wypadami niedaleko, do rodziców i znajomych. A w grudniu rozpoczęliśmy zupełnie inny, nowy, fascynujący, często też męczący, etap naszej podróży. Już z małą Matyldą na pokładzie. :-)
Tak więc podróży póki co będzie mniej niż więcej. Za to Wam życzymy wspaniałych, częstych i ekscytujących wojaży! I samych dobroci i wspaniałości w nadchodzącym 2019 roku! <3 Ahoj!