Kliknij na wybrane zdjęcie, aby zatopić oczy w wietnamskich specjałach
Ci, którzy choć trochę mnie znają powinni wiedzieć, że jestem miłośniczką dobrej kuchni, a smakowanie nowych potraw, nawet w eksperymentalnych wersjach, jest dla mnie ważnym elementem życia. Nic więc dziwnego, że i w podróży staram się jak najpełniej korzystać z możliwości smakowania lokalnych pyszności i jest to dla mnie atrakcja nie mniejsza niż wizyta w kultowych zabytkach czy podziwianie cudów natury. Moich pasji do końca nie podziela mój drogi mąż, który uważa, że jedzenie ma podstawową funkcję – sycić. Cóż, pracuję nad nim, nie jest to łatwy kawałek chleba, ale urabiam go jak mogę i widzę powolne postępy;-)
W naszej podróży mieliśmy już okazję próbowania różnych kuchni. Rosyjska ze swoimi pielmieniami i pirohami nie została przez nas potraktowana z należytą uwagą, więc nie czuję się uprawniona do jej komentowania. Uwielbiana przez nas kuchnia indyjska traciła w porównaniu z jej europejskim, cywilizowanym wydaniem przez swój lokalny koloryt w postaci wszechobecnego brudu oblepiającego niemal wszystko od filiżanek, przez talerze, kucharzy i kelnerów. Dodatkowo, trwające przez praktycznie cały pobyt w Indiach problemy żołądkowe sprawiły, że ograniczaliśmy się z ilością jedzenia, postawiliśmy prawie w 100% na dania wegetariańskie, a często jedliśmy same owoce. Zdarzyło nam się jeść przepyszne paneer tikka masala z niebiańskimi naanami (indyjski ser w ostrym sosie z pszennymi plackami wypiekanymi w specjalnym piecu), ale były to raczej zacne wyjątki niż reguła. Z kolei w Birmie, która teoretycznie powinna szczycić się kuchnią (w końcu przynależność do Azji Południowo-Wchodniej cieszącej się kulinarną renomą zobowiązuje), uświadczyliśmy dań bardzo przeciętnych, najczęściej tonących w tłuszczu. Po trzech tygodniach przeciętnie dobrych posiłków w Mjamnie zacierałam ręce na spotkanie z Wietnamem, które miało zostać zainaugurowane w Hanoi, będącym krajową mekką ulicznego jedzenia i słynnej na cały świat zupy – Pho. Po tym jak dwa lata temu skosztowałam wszystkich cudowności w Tajlandii szczerze wątpiłam, że zjem jeszcze kiedykolwiek coś lepszego, ale nie skreślałam wietnamskiej kuchni.
W Wietnamie wylądowaliśmy ok. 9:00 rano. Zanim znaleźliśmy odpowiedni autobus i przedostaliśmy się nim do centrum miasta, minęła dość długa chwila, a ja jak zawsze zdążyłam zgłodnieć. Kiedy wysiedliśmy z autobusu, od razu uderzyły nas zapachy jedzenia! Zewsząd pachniało grillowanym mięsem, pieczonymi kasztanami, świeżymi ziołami i kawą! Te zapachy niemal doprowadzały mnie, głodomora, do szału! Jeść, jeść, jeść! Jeszcze z plecakami przedzieraliśmy się przez uliczki poszukując idealnej dla nas knajpki, obowiązkowo z krasnoludkowymi stoliczkami i krzesełkami oraz wymarzonej zupy! Trafiliśmy na małą knajpkę, w której serwowano zupę, niestety pani nie mówiła po angielsku, ale znaleźli się lokalni chętni na tłumaczenie. I tym sposobem wciągnęliśmy naszą pierwszą wietnamską zupę Pho Bo, doprawioną chilli i ogromną ilością świeżych i pachnących ziół. Wtedy na głos i z iskrami w oczach powiedziałam Tomkowi, że ta miska zupy zwiastuje kawał kulinarnej przygody i… nie myliłam się! Wietnam to kulinarny raj!
Lokalna kuchnia oparta jest właściwie na czterech głównych grupach produktów, a należą do nich:
- Ryż – gotowany, smażony, występuje także pod postacią wszelkiej maści noodli, począwszy od cienkich typu vermicelli aż po grubaśne kluchy, placki i naleśniki. Stanowi także bazę pod desery, występując jako tzw. kleisty ryż lub ryż dmuchany, z którego przygotowuje się ciastka i ciasteczka. Wietnam jest jednym z największych producentów ryżu na świecie, a region Delty Mekongu jest prawdziwym żywicielem narodu.
- Proteiny – jajka, wszelaki drób, wieprzowina, wołowina, owoce morza, ślimaki, żaby, krokodyle, psy, węże. Wietnamczycy jedzą dosłownie każdy rodzaj mięsa, nie gardzą podrobami, a widok gotowanego koguta z głową i trochę smutno zwisającym grzebieniem nikogo tu nie dziwi. Dla nas traumą była świadomość, że małe słodkie pieski sprzedawane w klatkach wkrótce trafią na czyjś talerz. Staraliśmy się unikać takich widoków i oczywiście nie wyobrażaliśmy sobie skosztowania „przysmaku” z czworonoga.
- Warzywa i zioła – wybór warzyw jest tu powalający, wystarczy przejść się po pierwszym lepszym bazarku, żeby dostać oczopląsu na widok ich soczystości. Na szczególną uwagę w kuchni wietnamskiej zasługują jednak przede wszystkim zioła, które podaje się tu do wszystkiego. Używa się tu kolendry, mięty, trawy cytrynowej, bazylii i wielu innych. Zioła nadają wietnamskim daniom charakteru i sprawiają, że stają się one unikalne i niezapomniane.
- Owoce – miłośnicy zdrowych słodkości w Wietnamie poczują się prawdziwie dopieszczeni. Można tu rozsmakować się w soczystym mango, papai, liczi czy nieznanych w Europie kolczastych rambutanach, pachnących jak guma balonowa dżakfrutach (największy owoc świata, waga do 40 kg!), budzących kontrowersje durianach czy innych dziwactwach takich jak jabłko budyniowe czy jabłko gwiezdne. Robi się z nich owocowe sałatki, shake’i, smoothies i inne pyszności.
Te cztery grupy produktów stanowią podstawę diety Wietnamczyków, coraz częściej, choć wciąż w znikomym stopniu ustępując gotowym produktom mrożonym czy zupkom chińskim. My podczas pobytu w Wietnamie staraliśmy się jak najpełniej korzystać z dobrodziejstw lokalnej kuchni i najczęściej stołowaliśmy się w małych knajpkach, które zapełniali mieszkańcy. To dawało nam gwarancję świeżości i smaku, ale także dobrych cen. Skosztowaliśmy wielu wspaniałych potraw, a wśród nich były:
- Zupy – po wietnamsku zupa znaczy Pho i dopiero po dodaniu rzeczowników Ga (kurczak) lub Bo (wołowina) zyskuje bardziej konkretne znaczenie. Pho Bo i Pho Ga są kultowymi potrawami wietnamskimi, jedzonymi ze względu na swoje rozgrzewające i krzepiące właściwości najczęściej na północy Wietnamu, głównie na śniadanie lub wczesny obiad. Ich bazą jest mocny i pożywny wywar z mięsa i warzyw, solidna porcja makaronu ryżowego, mięso oraz zioła. Nie do pominięcia! No i Bun Cha – kolejny klasyk z północy. My ochrzciliśmy tę zupę zupą karkówkową, bowiem oprócz aromatycznego wywaru z mięsa jej bazę stanowi grillowana, wcześniej marynowana karkówka, oczywiście serwowana z ogromem ziół, mieszanką sałat i makaronem ryżowym. Palce lizać! A właściwie paliczki! Tfu, pałeczki! ;-)
- Spring rolls znane jako sajgonki – choć chyba niewiele wspólnego mają z miastem ze swojej nazwy, sajgonki są kolejną obowiązkową pozycją w wietnamskim menu. Mogą być podawane świeże lub smażone na głębokim tłuszczu. My ukochaliśmy te pierwsze, a najlepsze jedliśmy w Delcie Mekongu, gdzie znaleźliśmy knajpkę serwującą zestawy do samodzielnego zwijania sajgonek. Niby nic nowego (papier ryżowy, makaron ryżowy, świeże warzywa i zioła, grillowane mięso i sos z orzeszków ziemnych), ale rozkosz w gębie nie do podrobienia!
- Banh mi – jak wiadomo Wietnam był kolonią Francji, co również przełożyło się na kulinaria. Dzięki dominacji Francuzów dziś można się tam cieszyć wszechobecnymi świeżymi bagietkami, napakowanymi gorącym omletem, pasztetem, wędliną, oczywiście z ziołami i warzywkami. To zdecydowanie dobra opcja dla tych, którzy nie mogą już patrzeć na ryż i jego pochodne.
- Barbeque – w Hanoi mieliśmy okazję cieszyć się grillowaniem w postaci mini. Z menu można było wybrać zestaw składający się z wybranego rodzaju doprawionych i zamarynowanych mięs lub owoców morza. Do kompletu klient dostaje warzywa, zioła i świeżą bagietę, a także mini grill i sam sobie przyrządza posiłek. Grillowanie to niemal sport narodowy Polaków, czemu więc nie wypróbować go na ulicach stolicy Wietnamu?
- HotPot, gorący garnek, czyli znów zrób to sam. Tu też klient dostaje palnik, na którym w dużym garnku dochodzą w lekkim rosole warzywa i wybrane mięsa. Pyszne, lekkie i zdrowe.
- Bun – nie raz naszą uwagę zwracały zielone zawiniątka w kształcie kostek sprzedawane na ulicy. Buny to zazwyczaj surowa wieprzowina, która wedle mojej wiedzy jest marynowana, doprawiona ziarnem pieprzu i zapakowana w folijkę, a później w liść bananowca. Zresztą nieważne! Jest to przepyszna i zdrowa przekąska dla mięsożerców!
- Sałatki – w Wietnamie króluje sałatka z zielonego mango lub zielonej papai. „Strugane” w cienkie paski niedojrzałe owoce smakują niczym chrupiące warzywa. Podaje się je często z krewetkami lub kalmarami, doprawione słodko-ostrym sosem. Ulubione! Sałatki występują też w formie bardziej makaronowej, z grillowanym mięsem, ziołami i warzywami, a do smaku podlewa się je sporą ilością sosu.
- Desery – w Wietnamie nie ma zwyczaju jadania deseru po posiłku, ale słodycze jak najbardziej występują. Dużą popularnością cieszą się tu świeże, ale także suszone, lukrowane owoce. Z ciekawszych pozycji zanotowaliśmy ciągnące się królewskie ciasteczka sezamowe z Hue, twarde pączki z Hanoi oraz lody robione na bazie słodkiego mleka i owoców. W sklepach dużą popularnością cieszą się także chipsy z owoców – najczęściej można spotkać chipsy z dżakfruta i duriana.
Ale jak wiadomo, nie samym chlebem żyje człowiek.
W końcu przecież trzeba coś pić! My w Wietnamie stawialiśmy na:
- Kawę – ca phe można kupić dosłownie na każdym rogu. To kolejny ślad po Francuzach, którzy zapoczątkowali uprawę cennych ziaren, wykorzystując idealne warunki klimatyczne na wzgórzach nieopodal Dalat. Wietnamska robusta i arabica charakteryzują się czekoladowym, lekko słodkim aromatem oraz aksamitnością, co może wynikać ze specyficznego sposobu parzenia
(w zaparzaczu Phin, koniecznie!). Kawę pija się najczęściej z dodatkiem słodkiego, skondensowanego mleka, a w cieplejszych regionach serwuje się ją na kostkach lodu. Wietnamska kawa to prawdziwy kop energetyczny! Ja zwariowałam na jej punkcie i na pewno będę ją pijać po powrocie do domu. Można ją bowiem zamówić przez internet, najlepiej w komplecie ze wspomnianym zaparzaczem Phin. Ale na tym nie koniec – w Hanoi piłam kawę z ubijanym z cukrem świeżym żółtkiem lub białkiem jaja, które pokrywało puszystą pianką mocną, czekoladową kawę. Cudo! - Herbatę – zielona herbata jest w Wietnamie dodatkiem do każdego posiłku, a często nawet do… kawy. Zazwyczaj podaje się ją gratis i nikomu nie przychodzi do głowy, żeby ujmować ją w rachunku. W zależności od strefy klimatycznej pija się ją gorącą, serwowaną w opatulonym, trzymającym ciepło imbryczku lub orzeźwiającą i lodowatą – na kostkach lodu, czasem z limonką. Warto tu dodać, że wietnamska zielona herbata wyróżnia się orzechowym aromatem. To kolejna rzecz, która rozkochała nas w sobie podczas naszego pobytu w Wietnamie. Paczka wietnamskiego suszu poleciała już do domu ;-)
- Piwo – oprócz piwa w butelkach i puszkach, w Wietnamie można trafić na Bia Hoi, czyli świeżo warzone piwo z dużą ilością gazu. Podczas pobytu w Hanoi regularnie oddawaliśmy się przyjemności picia tego lekkiego trunku, który w knajpkach kosztował od 5 do 8 tysięcy dongów (0,8-1,4 PLN) za szklankę. Coś wspaniałego! Oczywiście popularne jest też piwo w butelkach i puszkach, nam najbardziej smakował Saigon.
- Szejki i smoothies – tak jak wspominałam, w Wietnamie skosztowaliśmy wielu wspaniałych owoców. Z Zachodu przyszła tu także moda na szejki i smoothies – nasze ulubione to te z papai, mango, owocu smoczego oraz marakuji. Taki napój jest wspaniałą alternatywą dla niezdrowego deseru, jeśli oczywiście poprosisz sprzedawcę, żeby nie dorzucał do niego tony cukru i hektolitrów skondensowanego mleka ;-) Często duża porcja owoców miksowanych z lodem może wręcz pełnić rolę lekkiego posiłku.
- Wino ryżowe – w Azji ryż jest składnikiem uniwersalnym i oprócz tego, że syci, potrafi także upoić. W Wietnamie próbowaliśmy wina ryżowego, które z winem ma niewiele wspólnego – jest to ok. 30% trunek, który podczas naszego zamarzania w Sapa przydał się nam kilka razy. Nie jest to smakowe mistrzostwo świata, ale trzeba przyznać, że potrafi porządnie rozgrzać! :) Często w lokalnych knajpkach można też trafić na domowe odmiany wina ryżowego, nierzadko bardzo wysokoprocentowe. My kilkukrotnie byliśmy takowymi częstowani po posiłku. Lokalsi wzbogacają je też czasem ziołami, korzeniami i owocami, które dodają alkoholowi wigoru i smaku. Ekskluzywną rozrywką w Hanoi jest wypad na wódkę z zatopionym w niej wężem. W Snake City, czyli miasteczku węży będącym jedną z ościennych dzielnic stolicy Wietnamu, można skosztować wódki ryżowej z krwią węża, a nawet jego jeszcze bijącym sercem. Jacyś chętni? My nie skorzystaliśmy.
Oczywiście ciężko tu wymienić wszystko, czego próbowaliśmy podczas naszego miesięcznego pobytu w Wietnamie. O wielu daniach już zapomnieliśmy, nazw wielu pyszności nawet nie mieliśmy okazji poznać. Niewątpliwie o kuchni Wietnamu można by napisać całą książkę, a może i serię książek.
Tomek ukochał piwo Bia Hoi i zawsze nosi je przy sobie ;)
Oczywiście Wam po tym wpisie może wydawać się, że jedliśmy na okrągło wszystkie możliwe odmiany ryżu i jego pochodnych, mięso, warzywa i zioła i… w sumie po trosze tak było. Nie zmienia to jednak faktu, że jedzenie jest bardzo urozmaicone, aromatyczne i przepyszne, ale także lekkie i zdrowe. O królewskiej kuchni i kuchni Hoi An pisałam już w poprzednich wątkach, więc zapraszam na dalsze ślinienie się ;-) Wróćcie do tych wpisów – być może nabierzecie apetytu na bliskie spotkanie z pysznościami tej części Azji. Warto odrobinę bliżej przyjrzeć się kuchni Wietnamu, nie należy jednak mylić jej z popularnymi w Polsce „chińczykami”, najczęściej serwującymi spolszczone wersje potraw, nie mające wiele wspólnego z oryginałami. Cóż, nasze myśli wciąż wracają do niebiańskiej kuchni Wietnamu. Piszę „nasze”, ponieważ i Tomek dał się Wietnamowi rozkochać. Nie tylko we wspaniałych zabytkach, naturze i klimacie, ale także w obłędnych daniach.
Mam nadzieję, że ten wpis zachęci Was do kulinarnej podróży i odkrywania nowych smakowych lądów ;-)