Jeździmy sobie z Tomkiem już od ponad roku i obserwujemy bacznie otaczający nas świat, w tym naszych kolegów-włóczykijów, którzy podobnie jak my podróżują z plecakami, odhaczając ze swoich list marzeń kolejne atrakcje. Jedną z moich obserwacji jest to, że często turyści unikają lokalnej kuchni i wolą udać się do barów z fast foodami lub restauracji z tzw. kuchnią międzynarodową, serwującą steki i frytki oraz sałatkę typu Cezar. Oczywiście w dobrym guście jest spróbować czegoś lokalnego – raz, może dwa, a później… popędzić do knajpy serwującej „western food”… Wszędzie, dosłownie wszędzie, widzimy europejskich, amerykańskich i australijskich turystów, którzy przyjeżdżają na koniec świata i … ustawiają się w kolejce do Starbucksa, Pizzy Hut lub Mc Donalds’ (jeśli tylko takie przybytki się tam znajdują), a zamiast testować lokalne napitki popijają colę lub importowane piwko Heineken. Zawsze z ciężkim sercem obserwuję sceny rzucania się na pizzę, podczas, gdy do odkrycia jest tyle lokalnych smakołyków. Osobiście głęboko wierzę w to, że jadanie (i picie) lokalnych specjałów, przyrządzonych z lokalnych składników i jedzonych w lokalnych jadłodajniach wpisuje się w holistyczny proces odkrywania tej części świata, w której akurat jesteśmy. I będę Cię przekonywać, żebyś podczas wakacji/ tripów/ wypraw jadł to, co jedzą mieszkańcy danego regionu. Mało tego, będę Cię namawiać do jedzenia dokładnie tam, gdzie tzw. lokalsi się stołują.
Dlaczego według mnie warto jeść lokalnie?
Wspierasz lokalne mikro-biznesy.
Wybierz małą, rodzinną knajpkę, a nie sieciówkowy fast-food i dołóż swoją cegiełkę do utrzymania rodziny, która prowadzi ten mikro-biznes. Nie napełniaj kiesy koncernom, które swoim pracownikom dają tylko niewielki ułamek tego, co zarabiają, a u dostawców wymuszają najniższe ceny. Kupując posiłek u lokalnego restauratora dokładasz się mu do czynszu, jego dzieciom finansujesz szkołę, a jego rodzicom zapewniasz najprawdopodobniej godną emeryturę. Mało tego, jedząc w niewielkich, prywatnych knajpkach, dajesz też zarobić Pani sprzedającej warzywa czy mięso na bazarku, u której zaopatruje się restaurator, a tym samym wspierasz lokalnych rolników! Słowem – wspierasz lokalną gospodarkę, co jest szczególnie ważne w przypadku krajów nisko rozwiniętych i rozwijających się.
Podtrzymujesz tradycje kulinarne pielęgnowane od wieków.
Tak, tak! To, że zjesz curry w małej knajpce w Bangkoku pomoże tej knajpce się utrzymać i tym samym podtrzymać tradycję, będącą składową kultury danego kraju. Oczywiście zamówiony przez Ciebie posiłek będzie kropelką w morzu, ale… Jeśli lokalni restauratorzy stwierdzą, że turystom nie odpowiadają lokalne potrawy, sami będą stopniowo zabijać swoje kulinarne tradycje, serwując w każdym barze pizzę i hamburgery, co zresztą w wielu (głównie turystycznych) miejscach już się dzieje. Wyobrażasz sobie Polskę bez pierogów? Ja też nie! To teraz pomyśl, że jak nie będziesz jadł pierogów i wybierzesz pizzę, to mamy, ciotki, babcie i kucharki przestaną je robić i te pyszności za kilkadziesiąt lat będziesz mógł podziwiać tylko w muzeum w formie plastikowego rekwizytu ;-) Do „pierogów” marsz! :-)
Poznając kuchnię, poznajesz kraj i jego mieszkańców.
Jedząc lokalnie dowiadujesz się wiele o mieszkańcach danego kraju czy regionu. Dlaczego w Indiach ciężko jest znaleźć wołowinę i czemu na północy kraju dominuje kuchnia wegetariańska? Co to właściwie jest halal? Skąd na Filipinach wzięły się empanady? Dlaczego w Kambodży i Wietnamie francuskie bagietki i pasztet cieszą się taką popularnością? Kto nauczył mieszkańców Hanoi warzenia piwa? Kto „wynalazł” czekoladę? Jedząc lokalnie i poznając historię miejscowych specjałów masz szansę sięgnąć dużo głębiej niż do dna Twojego talerza ;-) Oczywiście jeśli wykażesz się odrobiną ciekawości.
Możesz nawiązać niezwykłe znajomości.
Zejdź nieco z utartego szlaku i wybierz knajpę inną niż ta, w której siedzą tłumy Twoich kolegów turystów. Obiecuję, że będzie ciekawie. Nawet jeśli po drodze spotkasz pewne problemy komunikacyjne, nie dogadasz się co do ilości chili w Twoim daniu albo nie spodoba Ci się wystrój miejsca, nie pożałujesz. Wizyta w lokalnej knajpce to świetna okazja do tego, żeby przyjrzeć się mieszkańcom, a często także, żeby nawiązać niezwykłe znajomości. W pewnej ulicznej garkuchni na Filipinach zaczepił mnie mężczyzna, który spytał mnie czy jestem… Filipinką. Nie wyglądam raczej na Pilipino, ale pan był tak zdziwiony moją obecnością w tym miejscu, że postanowił zagaić rozmowę. Wyszła z tego bardzo przyjemna pogawędka, dzięki której dowiedzieliśmy się dużo o kulinarnych zwyczajach mieszkańców Vigan. Wstępując do małej rodzinnej restauracji w balijskiej Lovinie poznaliśmy też jej cudną właścicielkę, kucharkę i kelnerkę Wayan, z którą mamy stały kontakt i z którą na pewno się jeszcze zobaczymy.
Otworzysz się na nowe.
Jadąc w podróż poszukujemy nowego, przynajmniej takie jest założenie… Nowe środowisko, inny klimat, nieznane widoki, obcy ludzie. Skoro poszukujesz nowych doznań podczas Twojej podróży do Gruzji, to dlaczego miałbyś obstawać przy jedzeniu fast foodów zamiast chaczapuri? Otwórz głowę i kubki smakowe na to, co Ci nieznane. Co z tego, że ostre, że warzywa jakoś dziwnie wyglądają, a knajpa, w której jesz nie przypomina sterylnego wnętrza ulubionej restauracji? Zdobądź się na odwagę i jedz, nawet ekstremalnie. Nawet jeśli nie będzie Ci smakowało, przekonasz się JAK smakowało i wyrobisz sobie swoje własne zdanie na temat danej potrawy czy też kuchni. Nie raz zdarzyło mi się spotkać kogoś, kto zapytany czy lubi np. tajską kuchnię odpowiadał, że nie, ale szybko też okazywało się, że nie lubi jej, bo nigdy jej nie kosztował. Sama w podróży jadłam krokodyla, nietoperza grillowanego gdzieś w polu i balut, czyli kacze jajo z rozwiniętym zarodkiem czy pieczonego pędraka. Czy mi smakowało? Nie zawsze! Czy żałuję? W życiu! :-) Faktem jest natomiast, że większość z moich nowych doświadczeń kulinarnych była zaskakująco pozytywna, a do domu wrócę z nowymi przepisami i pomysłami na dania. Jedz więc lokalnie i otwieraj głowę!
Zjesz świeżo!
Lokalne restauracje i jadłodajnie korzystają z lokalnych produktów kupowanych najczęściej codziennie na bazarach lub bezpośrednio u rolników. Kucharze zazwyczaj przyrządzają dania dopiero wtedy, kiedy złożysz zamówienie. Raczej nie ma więc mowy o tym, żeby Twoje danie było wcześniej mrożone lub poddawane dziwacznej obróbce, mającej zwiększyć jego trwałość. Najczęstszą praktyką uprawianą przez restauratorów w lokalnych knajpkach na całym świecie jest przygotowywanie krótkiego menu. Często zdarza się, że danie, na które masz ochotę nie jest już dostępne – to znak, że świeże produkty potrzebne do jego przygotowania skończyły się i nikt nie będzie wyczarowywał go z resztek. Jeśli z kolei jakieś produkty zostaną po całym dniu, najczęściej kucharz przyrządzi z nich danie dla swojej rodziny lub obsługi knajpki. Te praktyki, które bacznie obserwowaliśmy w całej Azji Południowo-Wschodniej są tak różne od polskich, uprawianych w niewielkich knajpkach, gdzie na jedzeniu po prostu się oszukuje, podając stare produkty, mrożonki i oszczędzając chociażby na świeżym oleju. Na szczęście zdaje się, że w naszym kraju te zwyczaje trochę się zmieniają… Z kolei w Ameryce Południowej lokalne knajpki proponują zazwyczaj tzw. „menu del dia”, czyli bardzo krótką kartę z zupą i jednym z 3-4 dań głównych do wyboru. Tu też często zdarza się, że sukcesywnie kolejne pozycje są wykreślane z menu, bo klienci je „wyjedli”. Nie ma odkopywania z zamrażarek!
Nie przepłacisz.
Punkt ostatni, ale nie najmniej ważny! W lokalnych knajpkach i restauracjach najczęściej spotkasz się z lokalnymi, niskimi cenami. Kupując obiad nie będziesz opłacał tabunu dostawców, pośredników i dyrektorów, a także płacił za marketing firmy. Jedzenie lokalnie jest więc także przyjazne dla Twojego portfela, a przy okazji dla portfela lokalnego mikro-przedsiębiorcy (patrz pkt 1!). Ci, którzy podróżują niskokosztowo zapewne potwierdzą, że jedzenie w lokalnych knajpkach znacząco wpływa na zmniejszenie dziennych wydatków.
Z dumą muszę przyznać, że w trakcie wielu miesięcy naszej włóczęgi jedynie kilkukrotnie skusiliśmy się na pizzę, a hamburgery jedliśmy tylko w Kanadzie, gdzie są one standardową pozycją w menu. Zawsze staramy się wybierać małe knajpki, w których niemal pewnym jest, że będziemy mogli zjeść lokalne specjały, a towarzyszyć nam będą mieszkańcy. Oczywiście zdarza się, że standardy higieniczne mogą budzić wątpliwości (mówię tu głownie o Azji i Ameryce), ale mam nadzieję, że pocieszę Cię mówiąc, że więcej zatruć pokarmowych pojawia się na skutek jedzenia w hotelowych restauracjach niż lokalnych knajpkach. Przez całą podróż wyłącznie w Indiach przeżyliśmy żołądkową rewolucję, ale Indie to trochę inna historia… Będę więc namawiać Cię do jedzenia langosza w Budapeszcie, knedlicków w Pradze, moussaki w Grecji, sajgonek w Wietnamie, pad thaia w Tajlandii, amoku w Kambodży oraz ceviche, tacosów i fasoli w Ameryce Południowej. I to w małych knajpkach, dla których Twoje zamówienie robi różnicę! Pizzę, hamburgera z Maca i Heinekena możesz sobie zafundować niemal zawsze i wszędzie! :-)
A Ty – w podróży jesz lokalnie, czasem ekstremalnie, czy wolisz trzymać się bezpiecznych, znanych potraw?