W Maroku miałam okazję być kilka lat temu, co prawda tylko w Marrakeszu i to służbowo, ale ten krótki pobyt mocno rozbudził moją ciekawość… Postanowiłam wrócić tam z Tomkiem przy pierwszej nadarzającej się okazji i udało się. W Maroku spędziliśmy 10 dni, co starczyło, żeby nieco liznąć klimatu w miastach i na prowincji i wysnuć pierwsze wnioski, a także ubrać w słowa nasze zdziwienia i zaskoczenia.
Oto, co zaskoczyło nas w Maroku:
1. Męski świat
To chyba najważniejsze i najbardziej szokujące dla nas spostrzeżenie. W Maroku wszędzie królują faceci, a kobiety w przestrzeni publicznej pojawiają się tylko gdzieniegdzie. To mężczyznami zapchane są wszystkie kawiarnie w mieście. To faceci prowadzą biznesy, to oni przemieszczają się po ulicach, pełnią funkcje publiczne, oni dominują tak, że aż kole to w oczy! Na próżno szukać kobiet w knajpkach (chociażby jako kelnerek czy kucharek, a nie daj panie jako klientek), no chyba, że w większych miastach. Wieczorami, kiedy mężczyźni rozsiadają się w kawiarniach i popijają sobie miętową herbatę, kobiety siadają razem w bezpiecznej odległości gdzieś na murku i urządzają sobie pogaduchy. Zawsze w cieniu.
Cóż, choć Maroko jest jednym z bardziej liberalnych krajów Afryki Północnej, widać, jak mocno patriarchat tam rządzi.
Straże reprezentacyjne przed Mauzoleum Mohammeda V w Rabacie
A to typowy widok w mieście – w kawiarniach i na ulicach zdecydowanie rządzi pierwiastek męski.
2. Słodko, słodziej, najsłodziej!
Maroko, pewnie podobnie jak wiele innych krajów Maghrebu kocha słodki smak. Słodka jest kawa, herbata, a tradycyjne słodkości w naszej skali są powalająco sweet. Nawet najwięksi słodyczożercy padają w starciu z „rogami gazeli”, czyli lokalnymi ciasteczkami wypełnionymi lepką masą z migdałów czy pistacji i oblanymi lukrem. Jedno ciasteczko wielkości pudełka zapałek to dla nas odpowiednik całej, najsłodszej czekolady. A jak do tego zamówisz sobie miętową herbatę lub kawę i zapodasz dwie sztaby (!!!) cukru z nią przyniesione, możesz od razu zapisywać się do dietetyka, diabetologa i na ćwiczenia fitness. Co nie zmienia faktu, że te zwyczaje są naprawdę słodkie. ?
Tego mniej więcej możecie się spodziewać po wizycie na lokalnym marokańskim targu – wszystko lepi się… od cukru!
Wielką popularnością w Maroku cieszą się także wspaniałe bakalie
3. Kultura picia kawy i herbaty
W obliczu braku alkoholu zakazanego przez islam, trzeba czymś nadrabiać i jakoś się socjalizować. Więc skoro nie można wypić razem browarka po robocie, to co można? A no kawę albo herbatę – obie te opcje w Maroku są naprawdę wyborne. Czarna, mocna i gęsta kawa należy do najlepszych, jakie dane mi było pić w ogóle. A herbata jest absolutnym hitem – nazywa się ją Berber whisky – rzeczywiście jest mocna, choć oczywiście bezalkoholowa! Zaparzana ze świeżej mięty i zielonej herbaty i mocno słodzona smakuje obłędnie. No i kawiarnie są mocno zatłoczone niemal od zmierzchu do świtu. Szkoda tylko, że brakuje tam jednego elementu. Żeńskiego.
Kawa serwowana w Maroku należy do najlepszych, jakie kiedykolwiek piłam!
Jak widać „berber whisky”, czyli mocna miętowa herbata, także bardzo mi smakowała! :)
4. Jedzenie
Tu zaskok, ale niestety na minus – przynajmniej dla mnie. Podczas mojej pierwszej wizyty w Maroku jadłam takie tajine i kuskus, że do tej pory na ich myśl ślina mi leci po same kolana. Ale to było dawno i za służbowe pieniądze, czyli w mega wypasionych restauracjach, a do takich rzadko chodzę jako osoba prywatna. Przyjeżdżając do Maroka tym razem miałam nadzieję, że odnajdę choć namiastkę tej kuchni w lokalnych knajpkach – w końcu baza powinna być ta sama – kuskus, suszone owoce i orzechy, dobre warzywa i przede wszystkim osławiona metoda przygotowania dań. Otóż w Maroku pichci się w glinianych naczyniach o specyficznym kształcie. Dzięki temu, że naczynie jest gliniane, potrawy zachowują wilgotność, a kształt gara powoduje, że powietrze odpowiednio cyrkuluje, pichcąc pięknie całą potrawę. Parę razy w Maroku jedliśmy dość smaczne rzeczy, ale ku mojemu rozczarowaniu dalekie były one od poziomu tzw. orgazmu podniebiennego. Po raz pierwszy od dawna zaczęłam nawet tęsknić za domowym jedzeniem, a dodam tylko, że nie mało to miejsca nawet na Filipinach, w Birmie czy Boliwii, które zaliczam do najsłabszych kulinarnie państw.
Niemniej jednak w Maroku warto skusić się na spróbowanie lokalnych potraw i napojów – pizzę można zjeść wszędzie, a tajine nie. O!
Mini naczynia do tajine można kupić na każdym kroku. Nie kupiliśmy, a może w domu smakowałyby lepiej?
Za to przez cały pobyt zajadaliśmy się obłędnymi wprost oliwkami. Mniam!
5. Riady
Jedziecie do Maroka i planując pobyt myślicie sobie – oesuuu, ale super byłoby zamieszkać w takim tradycyjnym, marokańskim domu. I obczajając miejscówki na bookingu lub Airbnb podnieceni zagryzacie wargi, widząc klimatyczne kamienice z patio, dachami z sofami i stolikami, urządzonymi pod kątem miłośników obserwowania rozgwieżdżonego nieba i pokoje od podłogi po sufit wyłożone oczojebnymi, ale świetnymi płytkami. Marzycie o tych miejscówkach, o spokojnych wieczorach z herbatą w dłoni, o tych dźwiękach roznoszących się w studni patio, o tych wąskich uliczkach, którymi będziecie wracać do „domu”. Wyjeżdżacie do Maroka i orientujecie się, że 70% hoteli, hosteli, pensjonatów to właśnie rodzinne riady. I to jest właśnie najpiękniejsze! <3
Patio jednego z zabytkowych riadów w Fezie – w takich warunkach mieszkali kiedyś studenci uczelni wyższych!
6. Koty vs. psy
Maroko to zdecydowanie kraj dla kociarzy. Kotów jest pełno wszędzie, ludzie je kochają, czczą, szanują. Czasem nawet lokalni cwaniacy podbijają do Ciebie z propozycją nie do odrzucenia: „Daj pan na karmę dla koteła!”. Psów nie widzi się niemal wcale – w kulturze arabskiej nie są to specjalnie szanowane zwierzęta. Ja kocham jedne i drugie i z lubością kiziałam kociaki wszędzie, gdzie je spotykałam.
Jako miłośniczka wszelkich czworonogów, na każdym kroku znajdowałam nowych przyjaciół.
Bajkowe wzgórze Moulay Idriss? E, tam! Koty zawsze są ważniejsze! ;)
7. Bociany
I na koniec – najlepsze! Może z Marokańczykami nie mamy specjalnie dużo wspólnego, ale jest pewien puzel, który nas łączy. Na dobre i na złe! Czy zastanawialiście się kiedyś, dokąd lecą bociany? Tak, te nasze długonogie ptaszyska, które tłumnie przybywają wiosną, a wczesną jesienią spierniczają w obawie, że ich chudziutkie nogi nie wytrzymają zimnicy, jaką funduje polska zima… Wiadomo gdzie lecą – do ciepłych krajów! A konkretnie? A no m.in. do Maroka. Wszędzie ich tam pełno – bociany wiją gniazda na najwyższych wieżach, słupach, w ruinach, nie oszczędzając nawet najznamienitszych zabytków.
Bociany są w Maroku naprawdę wszędzie! ;)
Tak prezentuje się lista rzeczy, które zaskoczyły nas w Maroku. A może Wy macie inne spostrzeżenia? Z chęcią dowiemy się o nich – piszcie w komentarzach! :)
Ahoj!