Wyjeżdżając do Azji po raz trzeci miałam w głowie plan na nadrobienie kilku zaległości i spełnienie marzeń, których nie miałam okazji zrealizować podczas poprzednich podróży. Jednym z nich było spotkanie ze słoniami, ale nie w formie przejażdżki na ich grzbiecie, a dnia spędzonego na poznawaniu tych fascynujących stworzeń z bliska.
Niestety okazuje się, że znalezienie takiego miejsca wcale nie jest proste. Często ośrodki, które twierdzą, że są sanktuariami zwierząt, są tylko wydmuszką – w rzeczywistości słonie są tam zmuszane do różnych aktywności, a nierzadko traktuje się je tam batem. Wiem to z wielu blogów, recenzji i opinii, przez które przekopałam się, żeby znaleźć odpowiednie miejsce. Miejsce, w którym zwierzęta rzeczywiście będą traktowane z miłością.
Do Kanchanaburi pojechaliśmy właśnie ze względu na słonie. To tam znajduje się ośrodek, który spełniał moje dość wyśrubowane oczekiwania i co ważne, nie było to daleko od Bangkoku. Przy okazji udało nam się zobaczyć tamtejszą atrakcję, która widnieje na liście TOP 10/20/30 Tajlandii – słynny most na rzece Kwai, zbudowany w ramach trasy kolejowej z Tajlandii do Birmy, której stworzenie podczas II WŚ kosztowało życie setki tysięcy mieszkańców Azji Południowo-Wschodniej i jeńców wojennych.
Ten most nie jest może super spektakularny, ale świadomość tego, co stało się za okupacji japońskiej podczas II WŚ, poparta wiedzą zdobytą w lokalnym muzeum sprawia, że to miejsce staje się dużo ciekawsze niż tylko wycinek dawnej infrastruktury.
Wracając do słoni – wybrałam ośrodek Elephant Haven, który jest filią jednego ze sprawdzonych sanktuariów dla słoni w północnotajlandzkim Chiang Mai. Nie robiłam wcześniejszej rezerwacji – wizytę umówiłam z hostelu, dzień przez przyjazdem, choć pewnie było to obarczone pewnym ryzykiem…
Cała przygoda zaczęła się ok. 9 rano, kiedy to wsiadłam do busika, zmierzającego do Sai Yok, miejscowości położonej o godzinę jazdy od Kanchanaburi. Na miejscu było już sporo osób, które przyjechały w tym samym celu, co ja – zapoznać się ze słoniami. Szacuję, że było tam ok. 20 osób, czyli dość dużo jak na 7 słoni.
Tu mieliśmy okazję karmić słoniki i oswajać się z nimi/ dawać się im oswajać z nami
Słonie żyjące w sanktuarium zostały odratowane lub odkupione z różnego rodzaju przybytków – od turystycznych farm, na których ujeżdżali je turyści, po obozy pracy, gdzie słonie pracowały ciężko, np. transportując towary. Wszystkie słonie były samicami – najstarsza lady miała 64 lata i cierpiała na cukrzycę i częściową ślepotę, zaś najmłodsza panna miała jedynie 24 lata.
Te mordki strasznie mnie rozczulają
W wielkim skrócie dzień (a właściwie pół dnia – od 10 do 15) składał się z: przygotowywania jedzenia na słoni (pokrojenie 3 arbuzów i zrobienie 5 kul z ryżu; niemniej jednak sprawiało to frajdę i dawało poczucie misji najmłodszym uczestnikom), karmienia ich, spaceru ze zwierzętami po lesie, kąpieli w rzece, kąpieli błotnej, znów kąpieli w rzece.
Wiem, brzmi to średnio i zawiewa nudą, ale dla mnie był to jeden z najbardziej ekscytujących dni w życiu. Spotkanie z tym olbrzymami było pełne wzruszających momentów (tak, jestem dziwna): ręce obślinione przez szukające jedzenia trąby, ochlapanie błockiem od stóp do głów podczas rytualnej kąpieli, możliwość obserwowania słonich przyjaźni (przyjaciółki trzymały się w teamach po 3, jedna z nich była outsiderką), wielka trąba na moim ramieniu niemal wgniatająca mnie w ziemię, wreszcie kąpiel w rzece i zmywanie z ogromnych czaszek pokrytych rzadkimi włosami błota i robaków oraz gładzenie grubej skóry i drapanie za ogromnymi uszami. Muszę tu zaznaczyć, że starałam się nie być nachalna wobec zwierząt, nie łaziłam za nimi, raczej próbowałam wyczuć, co sprawia im przyjemność (w 90% było to jednak jedzenie ;) ). Oczywiście przez cały czas byli z nami opiekunowie, którzy znali te słonice na wylot. Co ważne, żaden z nich nie miał nawet pół kijka, wydawało mi się, że są głęboko zaprzyjaźnieni ze zwierzętami, a te także darzą ich sympatią. Tu kolejna ważna rzecz – nie było sytuacji, w których słonie zaganiano do wody, żeby turyści (jedynie połowa się na to odważyła), mogli się z nimi popluskać. Jeśli słonie nie miały ochoty wchodzić do wody, nie wchodziły. Jeśli nie miały chęci na taplanie się w błocie, nie robiły tego. To bardzo ważne – w wielu ośrodkach rehabilitacji słoni zapędza się je do kąpieli bez względu na to, czy mają ochotę się kąpać czy nie. A stąd już blisko do innych praktyk – od show z kopaniem piłki przez uroczego słonika, po pokazy malowania w wykonaniu uszatych (zgadnijcie, co trzeba zrobić, żeby nauczyć te niepokorne z natury zwierzęta tych sztuczek)…
Dzień dobry! Czy ktoś mówił „banany”? ;)
W wielkim skrócie – to był naprawdę niezwykły dzień – jestem super szczęśliwa, że udało mi się spędzić trochę czasu ze zwierzętami, które od zawsze mnie fascynowały.
Jednak muszę przyznać, że gdzieś w głębi mojej duszy siedzi strach – a co będzie jeśli okaże się, że w tej szafie jest jakiś trup? Jeśli któregoś dnia ktoś odkryje, że te słonie są jednak zakulisowo źle traktowane? Staram się zawsze krytycznie patrzeć na wszelkiego rodzaju inicjatywy związane ze zwierzętami w myśl zasady, że te są stworzone do życia w naturze i tam są zdecydowanie najszczęśliwsze. W Tajlandii (i nie tylko) już nie raz ujawniano okropne praktyki – a to „sanktuarium” tygrysów, w których buddyjscy mnisi (!!!) szprycowali zwierzęta narkotykami, suszyli ich płody, a później je sprzedawali za ogromne pieniądze jakimś zwyrolom… A to właśnie obozy dla uratowanych słoni, w których te miały szczęśliwie, bez bólu i strachu dożywać później starości, a okazywało się, że wpadały z deszczu pod rynnę. No i wiele innych. Pamiętajmy, że Tajlandia to jeden z najbardziej turystycznych krajów świata. Zdaję sobie sprawę z tego, że opłata, którą wniosłam za dzień ze słoniami (2500 bahtów*, czyli ok 280 PLN, baaardzo duże pieniądze jak na tajskie realia) nie będzie przeznaczona tylko na jedzenie i utrzymanie słoni. I nie mam z tym problemu – w końcu nie samą miłością do słoni żyją opiekunowie, muszą oni coś jeść, gdzieś mieszkać i z czegoś utrzymać rodziny. Jestem za sowitym wynagrodzeniem dla nich, bo to zdecydowanie praca wymagająca poświęceń. Tylko niech misja proklamowana na stronie internetowej i przed turystami będzie prawdziwa, szczera i przede wszystkim egzekwowana. Za to mocno trzymam kciuki i mam nadzieję, się nie zawieść.
Majestatyczne, piękne, mądre. Szkoda, że dziś żyją częściej w niewoli, a rzadziej w naturze…
A do wszystkich osób czytających ten post mam wielką prośbę o rozważne wybieranie atrakcji z udziałem zwierząt, bo często z miłości do naszych braci mniejszych, możemy nieświadomie/ świadomie lub z intelektualnego lenistwa wyrządzać im ogromną krzywdę…
Zapraszam Was także do lektury wpisu o turystycznych grzechach, czyli rzeczach, których świadomie nie zrobiliśmy w Azji – możecie go znaleźć tu.
* cena zawierała transport, obiad, napoje (woda, kawa, herbata). Ośrodek Elephant Haven znajduje się tu (klik) i jest filią jednego z najlepiej ocenianych ośrodków dla słoni w Tajlandii – Nature Elephant Park (klik). W tych ośrodkach możecie zostać na dłużej niż dzień – oferują one tygodniowe i dłuższe pobyty dla wolontariuszy. Oczywiście płatne.
A na koniec kilka moich słit foć ze słońkami, jak je pieszczotliwie nazywam :)