Widzieliście brutalny i przenikliwy film braci Cohen „To nie jest kraj dla starych ludzi”? Jeśli tak, to super, jeśli nie – zobaczcie go koniecznie. Dziś nie będzie brutalnie, specjalnie przenikliwie pewnie też nie, nie będzie też o kraju nie dla starych ludzi. Będzie za to o kraju nie dla młodych ludzi, przynajmniej w moim przekonaniu.
Birma. Mjanma. Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mi, że spędzę w tym kraju całe trzy tygodnie, pewnie roześmiałabym się, próbując ukryć zażenowanie moją nie wiedzą na jego temat. To dziwne państwo w Azji Południowo-Wschodniej do niedawna było całkowicie zamknięte na świat, a wszystko przez rządy junty wojskowej, które dopiero w tym roku powoli zaczynają topnieć. Pozostawało też bardzo egzotycznym celem podróży, wybieranym tylko przez prawdziwych globtrotterów, bo w końcu kto i po co zapuszczałby się w taką dzicz? Jakiś czas temu pieniądze z turystyki przestały jednak dla junty śmierdzieć i ktoś , podrapawszy się wcześniej po głowie, stwierdził, że może warto zacząć wpuszczać obcych do kraju i kłaść łapę na stertach zielonych, które oni zostawiają. No i stało się. Birma otworzyła się na turystów, a w chwili obecnej życie podróżnicze kwitnie tu w najlepsze. Na szczęście nie jest to jeszcze kraj, który przyciąga masową turystykę.
Czemu piszę, że Birma to nie jest kraj dla młodych ludzi? Otóż w moich oczach jego atrakcyjność jest ukryta pod warstwą niewygód, a piękno często jest zbyt subtelne, żeby każdy mógł je dostrzec.
Przede wszystkim po Birmie nie jest łatwo podróżować. To, że mieszkańcy dopiero od kilku lat dysponują telefonami i internetem, nie znaczy, że mówimy o infrastrukturalnie rozwiniętym kraju. Przede wszystkim jakość dróg i prędkość poruszania się po kraju są zatrważające. Sto kilometrów w pociągu to wiele godzin ostrej jazdy, pełnej podskoków i pisków rozklekotanych wagonów, na szczęście rekompensowana widokami za oknem. Autobusy generalnie są ok, za to jakość dróg pozostawia wiele do zyczenia. Niech świadczy o tym fakt, że Birmańczycy w autobusach hurtowo wymiotują. Chyba nie zdarzył nam się podczas całego pobytu kurs, w trakcie którego któryś z naszych współpasażerów nie walnąłby sobie pawia do reklamówki. To prawda, wrażliwi są, ale nam parę razy też o mało co się nie ulało na hopkach… Słowem – transport w Birmie wymaga sporej dawki cierpliwości, ktorej młodości zazwyczaj nie starcza. Młodość chce i potrzebuje szybko, łatwo i skutecznie.
Po drugie – co w tej Birmie robić ? Kitesurfing, deska, nurkowanie, może jakieś szalone eskapady po dżungli? Gdyby ktoś się uparł i poszukał, na pewno coś ciekawego by się znalazło. Sęk jednak w tym, że Birma stoi atrakcjami, do których trzeba się trochę przygotować, trochę poczytać, a na koniec je kontemplować. Największe i najcenniejsze z nich to zespoły świątyń, chociażby w słynnym Bagan, pagody w Mandalaj czy Złota Skała na górze Kyaikityo. Miłośnicy pieszych wycieczek też znajdą coś dla siebie, ale nie będą to super spektakularne i wymagające trekkingi, a spacery kontemplacyjne po wioskach, polach i pagórkach, takie jak te w okolicach Kalaw czy Hsipaw. Dla miłośników szalonych kąpieli nie możemy też polecić pocztówkowego jeziora Inle – owszem można tam pooglądać krajobrazy, ale pływanie to raczej tylko na łódce, wyczynowych skoków do wody nie będzie.
A może chociaż ludzie jacyś super hej do przodu? Otóż Birmańczycy są mili i pomocni, ale nie licz na to, że na dzień dobry wyściskają Cię jak dobrego znajomego, opowiedzą historię życia czy zabiorą na piwo. Oni raczej z dystansem będą ci się przyglądać w oparach wiecznie towarzyszących im papierosów, żując betel i popijając kawę. Barierą jest też język – tu żniwo zbiera brak solidnej edukacji. Nawet studenci mają problem podczas rozmowy o przysłowiowej pogodzie.
To może chociaż jakieś imprezowanie, piwko, wino, disco, balety? I tu muszę Cię rozczarować. Choć Birmańczycy (mężczyźni) piją sporo już od pory obiadowej i są to głównie piwo i rozcieńczana z wodą lokalna whiskey, nie należą oni do lwów salonowych, a nocne rozrywki istnieją chyba tylko w Rangunie. W każdym innym mieście życie zamiera na kilka godzin po zmroku, czasem nawet trzeba się spieszyć z kolacją, gdyż niektóre knajpki zamykają się już ok. 21.
Mam wrażenie, że Birma jest krajem dość wymagającym jeśli chodzi o odbiór. My również wpadliśmy początkowo w pułapkę lekkiego znudzenia i zawodu, ale zupełnie niepotrzebnie. Po kolorowych, atakujących nas bodźcami Indiach uznaliśmy, że Birma i Birmańczycy są nudnawi, a atrakcje mało wyraziste. Myliliśmy się, ale na takie wnioski przyszło nam chwilę poczekać. Odszczekuję więc z całą mocą moje pierwsze na głos wypowiadane słowa zawodu. To piękny kraj, którym można się zachwycać całymi tygodniami, podróżując po nim bez pośpiechu. Najciekawsze są miejsca poza miejskimi kompleksami, takie, w których życie toczy się w naturalnym rytmie, od świtu do zmierzchu. Gdzie można obserwować rytmiczną i fascynującą codzienność – ciężko pracujących ludzi, wesołe, nieśmiałe dzieci, zajęcia w polu. Dla nas to właśnie oblicze Birmy ubranej w dzikie kwiaty i polne ścieżki było najpiękniejsze. Ale to piękno nie krzyczy, nie prosi o uwagę, tylko nieśmiało szepcze, że warto. Tylko przedtem trzeba porządnie umyć uszy i wsłuchać się w ten szept, nie oczekując rewolucji, a cichej rewelacji. A ona odwdzięczy się obrazkami, które na zawsze pozostaną żywe w twojej głowie.
P.S. Jeśli potrzebujecie bardziej praktycznych informacji, zachęcamy do przeczytania wpisu Zalatanych.com, w którym publikują oni świeże jak poranne bułki ceny i wskazówki dla podróżujących. Z kolei Pojechana.pl prezentuje ciekawostki o Birmie z lekkim przymrużeniem oka, pod tym wpisem podpisujemy się obiema rękoma!