Do Radżastanu przyjechaliśmy z niewielką wiedzą, ale za to z wielkimi oczekiwaniami, jak zwykle! Wiedzieliśmy tyle, że ten indyjski stan jest najbardziej turystycznym ze wszystkich. I że są tam trzy miasta, które chcemy odwiedzić – różowy Dżajpur, niebieski Dźodpur i biały Udajpur. Po drodze trafił nam się jeszcze złocisty Jaisalmer, ale o tym już było :-)
Trzy flagowe kolory Radżastanu wiązały się dla nas z intensywnym planem i lekkim pędem, ale czego nie robi się dla spełniania marzeń o dalekich krainach oglądanych tyle razy w internetach! Długie godziny w pociągach i autobusie same w sobie były ciekawą przygodą, ale też skutecznym środkiem do celu :-)
Zaczęliśmy od stolicy stanu – Dżajpuru, w którym spędziliśmy jeden pełny dzień i dwie noce. Różowe oblicze miasta okazało się bardziej marketingowym chwytem na żądnych kolorów turystów, niż rzeczywistym odcieniem miasta. Przyprószone miejskim kurzem brudno-różowe centrum miasta nie doprowadziło nas do podróżniczego orgazmu. Owszem, Pałac Wiatrów – pocztówkowa wizytówka Dżajpuru – prezentował się nieźle, ale miasto ogólnie nie zabłysnęło jasnym światłem na firmamencie naszej trasy.
Na pochwałę zasługują za to tutejszy fort oraz miejskie sceny jak z filmów przygodowych, jak chociażby słoń pędzący szeroką arterią w towarzystwie całkiem niezłych samochodów.
I tu małe wyjaśnienie dotyczące Dżajpuru – dlaczego centrum miasta jest różowe? Otóż w Indiach różowy jest kolorem gościnności. Kiedyś na wizytę walijskiego księcia kazano wymalować kamienice na ten kolor, żeby pokazać się z jak najlepszej strony i tak już zostało.
Dźodpur, czyli miasto niebieskie był dla nas o wiele większym WOW. Tu tradycyjny błękit domostw ma podwójne znaczenie – z jednej strony działa odstraszająco na moskity, z drugiej – jest tradycyjnym kolorem bramińskiej społeczności, tłumnie zamieszkującej to miasto. Szczególnie zachodnia strona miasta pieści oczy błękitem budynków, co widać wyraźnie z położonego wysoko monumentalnego fortu, będącego jedną z największych tutejszych atrakcji. Jeśli chodzi o sam fort, to udało nam się go zwiedzić nie płacąc ani rupii, choć teoretycznie powinniśmy zabulić 5 stówek od głowy… Jak tego dokonaliśmy? Otóż wstęp formalnie obowiązuje tylko do galerii i muzeum (turyści sa przekonani, ze do całości obiektu, nikt nie wyprowadza ich z błędu), a że zazwyczaj indyjskie muzea nie umywają się do europejskich, olaliśmy ten temat, po czym okazało się, że wejścia do fortu bez biletu i opłaty za aparat nikt nam nie broni.
W Dźodpurze mieliśmy też fajną przygodę – zwabieni zbierającym się tłumem, mieliśmy okazję zerknąć jak wygląda indyjski plan filmowy, z którego zostaliśmy porwani przez sympatycznego 12-latka, dzierżącego na rękach swojego rocznego kuzyna, do jego domu. Tam zostaliśmy poczęstowani pysznym czajem, owocami i zaproszeni na kolację (z braku czasu nie skorzystaliśmy). Fajnie było zobaczyć jak żyje przeciętna indyjska rodzina, przekonać się, że błękitne są także wnętrza domu i zaznać szczerej gościnności. Finalnie okazało się, że młodzieniec jest w pewnym sensie kolekcjonerem zagranicznych znajomości – dwa dni później dostaliśmy wiadomość od Dana, kolegi, z którym spędziliśmy miło czas w Jaisalmerze, że on też został zaproszony do domostwa tego samego dzieciaka. Jak Dan wpadł na nasz ślad? Otóż obowiązkowym punktem wizyty w domu było wpisanie się do zeszytu, co z radością uczyniliśmy, wklejając również „firmową” naklejkę z naszymi podobiznami. Dan również się wpisał i w zeszycie znalazł nas. Przypadek? Nie sądzę! :-)
Radżastan będziemy jednak zdecydowanie wspominać na biało. To właśnie Udajpur, cieszący się sławą białego miasta skradł nasze serca. Kiedy późnym wieczorem wjeżdżaliśmy do tego miasta, wiedzieliśmy, że pobyt będzie udany. To miasto było zdecydowanie inne niż wszystkie, które widzieliśmy dotychczas. Biła z niego świeżość i czystość, a ład panujący na ulicach wprawił nas w lekką konsternację. Rano okazało się, że tutejsze widoki zapierają dech w piersiach – położony w górskiej okolicy Udajpur urzeka sztucznym jeziorem, na środku którego błyszczą biały pałac i ekskluzywny kompleks hotelowy. Bogaty pałac maharany rownież był niczego sobie, jednak najbardziej pokochaliśmy Białe Miasto za spektakularne zachody słońca uwypuklające jego niezwykle, wielowarstwowe, górskie tło, a także za setki knajpek z tarasami na dachach, w których za bardzo przyzwoite pieniądze delektowaliśmy się śniadaniami i kolacjami w oparach aromatycznego czaju. Warto tu rownież wspomnieć, że na sławę Udajpuru zapracował sam James Bond i kultowa część jego przygód z 1983 roku pod tytułem „Ośmiorniczka”. W mieście znajduje sie nawet „muzeum” klasycznych samochodów z Rolls Rollcem Phantom, którym agent poruszał się w filmie, ale mimo mojej wielkiej miłości do klasycznych samochodów, wzgardziłam tą atrakcją – kolekcja była bidna, a opłata za wstęp, jak na indyjskie warunki oczywiście, mocno wygórowana.
Podsumowując, nasz 1,5 tygodniowy pobyt w Radżastanie uznajemy za bardzo udany. Choć Radżastan jako taki słynie głownie ze słoni, wielbłądów i fortów, każde miejsce miało swój unikalny charakter. Chyba tylko głupiec spodziewałby sie homogeniczności po stanie wielkości całej Polski. To tak jakby Zakopane porównywać do Torunia… :-)
Radżastan zapamiętamy dzięki pięknym krajobrazom, życzliwym, nie natrętnym ludziom i kolorom miast. No i niekończącym sie historiom i przygodom. Tylko tu James Bond w kolorowym turbanie mógłby na słoniu szturmować forty i pałace, a wszystko po to, żeby zjeść najlepsze rajastani thali (tradycyjny zestaw dań) w restauracji na dachu. Dachu z widokiem na jeziora, góry i pustynie z pasącymi sie karawanami wielbłądów. I popijać mocny czaj w towarzystwie jakiegoś uśmiechniętego Hindusa o imieniu Alladyn. Tak to widzę ;-)