Mówi się, ze miłość od nienawiści dzieli zaledwie krok. Mówi się też, że Indie można kochać lub nienawidzić bezwzględnie, albo czarne albo białe, love it or hate it, zero półcieni, zero niuansów miedzy ślepą miłością i pogardliwą nienawiścią. A ja powiem Wam, że żeby pokochać Indie miłością ślepą lub znienawidzić je do końca życia kategorycznie, trzeba być a) ślepcem b) głupcem c) niespełna sił umysłowych. Poniżej przedstawię Wam listę rzeczy, za które my pokochaliśmy Indie całym sercem i za które czasem je nienawidziliśmy. Zaczynamy!
Miłość do bólu – najpiękniejsze w Indiach
1. Kolory. Można się w nich zakochać po uszy. Zacznijmy od kobiet w sari. Kolorowe, tradycyjne stroje w wersji świątecznej czy codziennej przykuwają wzrok wszystkimi kolorami tęczy w najbardziej wyrafinowanych i soczystych odcieniach, wspaniałymi zdobieniami i kunsztownymi upięciami. Sari cudownie podkreśla kobiece kształty i niezależnie od tuszy, wieku, urody właścicielki, nadaje jej powabu. Niestety w dużych miastach zwyczaj noszenia sari wymiera – jest ono wypierane przez t-shifty i jeansy. A szkoda, w końcu to firmowy znak Indii, niesamowicie cieszący oko.
Kolorowe są także cudnie upinane turbany, np. Sikhów. Faceci noszą to nakrycie głowy w nawet najbardziej ekstrawaganckich kolorach, od turkusu po fuksję, a najwięksi eleganci dopasowują je do koszuli i spodni. Barwy w Indiach widoczne są także w życiu religijnym. Każda świątynia ozdobiona jest kwiatami, girlandami z papieru, a figurki bogów rownież sa kolorowe. Widzieliśmy kilka festiwali i każdy z nich oślepiał barwami. Chociażby hinduistyczne Diwali, święto światła, znane z kolorowych fajerwerków, lampionów i usypywanych na progach domów z jaskrawego proszku symboli. Koleżanka Tomka (pozdrowienia Basiu!:) napisała nam kiedyś, że w Indiach bieda też jest kolorowa. 100% racji, 100% kolorów! :-)
2. Różnorodność. Indie są ogromnym krajem, którego powierzchnia obejmuje tereny skrajnie zróżnicowane. Tu znajdziesz praktycznie wszystko – wysokie góry, wspaniałe jeziora, tętniące życiem miasta, ciche pustynie, zielone lasy i dżungle, a także piaszczyste wybrzeża. Dzięki takiej rozpiętości na subkontynencie indyjskim atrakcji nie zabraknie nikomu – miłośnikom pieszych, długich wycieczek, leniwcom kochającym wypoczynek na plaży, tym, którzy miłują miasta, zapaleńcom sportów wodnych, podróżnikom budżetowym oraz luksusowym. Bierz, co chcesz! :-)
3. Kulturowy tygiel wybuchowy. Indie mają za sobą długą i burzliwą historię, a ich terytorium to zlepek skrajnie rożnych nacji, mówiących wieloma językami, zupełnie ze sobą nie spokrewnionych i wyznających religie tak rożne jak hinduizm, buddyzm, islam czy chrześcijaństwo. Obserwacja ludzi, poznawanie ich zwyczajów, odkrywanie wzajemnego przenikania się kultur i religii w Indiach to temat fascynujący, choć pewnie niemożliwy do ogarnięcia w trakcie jednego tylko życia… Ale próbować warto, a nawet trzeba!
Tu musimy wspomnieć o czymś, w czym zakochaliśmy się z Tomkiem na zabój. Hinduskie kołysanie głową! Ten charakterystyczny dla Indusów gest wyraża aprobatę, zgodę, jest wyrazem szacunku, znakiem, ze rozmówca nas słucha, a także ciepłym powitaniem. I pewnie wielu innych rzeczy… W dodatku jest zaraźliwy – my tak bardzo się do niego przyzwyczailiśmy, że do tej pory łapiemy się na kołysaniu głową w rożnych sytuacjach.
Indie pod obstrzałem – za co można je nienawidzić
1. Kupy, bród, śmieci. Praktycznie wszechobecny syf w postaci krowich placków w ilości hurtowej, walających się po ulicach śmieci i wszechobecnego brudu może doprowadzić do szału największych twardzieli. Ile to razy widzieliśmy nonszalanckie wywalanie papierów i śmieci z okien autobusu, mimo tego, że tuż obok stał kosz.
Ile razy klęliśmy pod nosem, próbując przebrnąć przez ulice bez wstąpienia w minę odchodów nie do końca wiadomego pochodzenia. Ile razy cofało nam się na widok nie pranego od miesięcy podkoszulka „kelnera”, który nieodpartego uroku dodawał sobie czarnymi, długimi pazurami? I niekoniecznie miało to miejsce w podrzędnych spelunach… Jeśli chodzi o ten aspekt „kultury” indyjskiej to sorry, ale nie wierzę, że można to polubić… W najlepszym wypadku przyzwyczaicie się trochę i delikatnie zrewidujecie poglądy na temat standardów higieny.
2. Bieda. Mimo ogromnego, skokowego wzrostu gospodarczego Indie wciąż wpisują się na listę państw trzeciego świata. Ilość ludzi bezdomnych, śpiących gdzie popadnie, żebraków, gołych, głodnych dzieci w samym środku miasta, jest prze- i porażająca. Jeśli wydaje sie Wam, ze widzieliście biedę w Europie, zajrzyjcie na ulice Delhi. Przekonacie się, ze można nie mieć zupełnie NIC, no, może oprócz kawałków podartych szmat na sobie i kartonu do spania. Najgorsze w tym wszystkim jest to, ze ludziom tym my, przyjezdni, nie możemy pomoc. Dawanie kilku rupii może i na chwilę uchroni jednego z nich przed głodem, ale przecież nie obdzielisz wszystkich. Gdybyśmy mieli dać po kilka groszy każdemu biedakowi, którego spotkaliśmy w Indiach, dziś pewnie sami siedzielibyśmy z nimi na ulicy.
Dodatkowo oferowanie ludziom jałmużny przyczynia się do promowania kultury żebractwa, zachęca innych do podejmowania tego typu „działalności” i niejednokrotnie wpiera organizacje mafijne. Z kolei państwo chyba w ogóle nie ingeruje w życie najuboższej warstwy społeczeństwa, ba, nawet nie prowadzi ewidencji bezdomnych… Biedacy w Indiach są niestety dla większości niewidzialni…
3. Choroby. Są one w dużej mierze pokłosiem biedy, ale też niskiej świadomości społecznej, lenistwa, brudu, zaniedbań, a także przeludnienia. Nigdzie indziej na świecie nie widziałam tak ogromnej liczby chorych – od ludzi bez rożnych kończyn, przez przypadki po chorobie Heinego-Medina, po takich z obgryzionymi przez psy (tak,tak!) uszami. W każdym praktycznie przypadku miałam wrażenie, ze ludzie ci z chorobą zostają pozostawieni sami sobie. Jednocześnie nikt chorych i niedołężnych nie wytyka palcami, nikt też nie patrzy na nich z politowaniem. Ot, kolejny, któremu coś się przydarzyło…
4. Stosunek do kobiet. Niby nie zaobserwowaliśmy żadnych rażących incydentów związanych z traktowaniem kobiet, ale sam fakt, ze w każdym pociągu metra panie mają osobny wagon, za wkroczenie do którego facet może dostać od rozwścieczonych dziewczyn klapkiem po głowie, daje do myślenia. W autobusach kobiety rownież tłoczą się na samym przedzie, wszystko najpewniej po to, aby uniknąć niechcianego kontaktu z samcami. Przyznam, ze kilkukrotnie, mimo obecności Tomka i ja czułam się niekomfortowo i o mało nie wywinęłam komuś z tzw. liścia. Jako biała kobieta, mimo tego, że bardzo zgrzebnie i – powiedzmy to sobie otwartym tekstem – mało efektownie ubrana, budziłam ogromne zainteresowanie płci przeciwnej. Początkowo zupełnie nie zwracałam na to uwagi, ale po pierwszym „przypadkowym” wpadnięciu na mnie w autobusie przez współpasażera, „mimowolnym” muśnięciu mnie poniżej obojczyka przez przyjaźnie nastawionego kolegę, chętnego na wspólną fotkę, a wreszcie przygodzie z sympatycznym 14-latkiem, który życzył mi szczęśliwego Diwali, a ostatecznie zatriumfował dotykając w biegu mojego pośladka, zaczęłam obawiać się kontaktu z Hindusami i słać gromy spojrzeniem, jeśli tylko któryś starał się podejść za blisko. Formalnie w Indiach gwałt jest karany śmiercią, nieformalnie zapewne wiele złych rzeczy dzieje się kobietom…
Miłość i nienawiść to dwie strony tej samej monety
1. Kuchnia indyjska. Tak jak cały ten wielki kraj, jest zróżnicowana i mocno uzależniona od regionu, religii i zwyczajów. W ogromnej części Indii dominuje w wersji wegetariańskiej, a im dalej na południe, tym więcej rożnych mięs i ryb. W małych restauracyjkach na dachach budynków w Udajpurze wcinaliśmy pyszne curry z kawałkami sera paneer, podawane z nieziemskimi plackami naan, w Kerali jadłam świeże i świetnie doprawione owoce morza (Tomek nie podziela mojej miłości do frutti di mare), a w Mumbaju popijaliśmy słodką, deserową faludę, która mogłaby konkurować z najznamienitszymi deserami świata. Ale byliśmy też w miejscach, które wolały o pomstę do nieba – czystość dla właścicieli była pojęciem obcym, a i dania wyglądały jak mieszanka szlamu, błota i innych dziwnych składników, których pochodzenia nie odważyłabym się zgłębiać. Oczywiście w Indiach turyści padają ofiarą bakterii, które skutecznie unieruchamiają ich nawet na kilka dni. My swoje problemy żołądkowe zaliczyliśmy po kilku pierwszych dniach w Indiach i ciągnęły się one za nami w mniej intensywnej formie niemal do końca pobytu. Przed wyjazdem przyjęliśmy po dwie dawki szczepionki przeciwko cholerze, która według zapewnień lekarzy, przez ok. 6 miesięcy miała nas chronić przez zakażeniami bakterią Coli. Tia…
2. Transport. Indyjskie ulice to wszechogarniający chaos, który, jakimś magicznym sposobem, świetnie działa. Z jednej strony przepełnione rikszami, samochodami, skuterami i pieszymi ulice wydają się funkcjonować bez żadnych zasad. Są głośne, zapchane, każdy porusza się w innym kierunku. I do tego te dźwięki! W Indiach o mało nie ogłuchłam na jedno ucho, ponieważ notorycznie używane tam klaksony są tak przerażająco głośne, ze powaliłyby słonia… No i oczywiście wszyscy trąbią ci prosto w ucho. Koszmar!
Z drugiej strony, trąbienie, które nam wydaje się być bezsensowne, jest ponoć sprawnie funkcjonującym systemem komunikacji i ma na celu ostrzeganie i informowanie innych uczestników ruchu o zamiarach kierującego. Co ciekawe, w ciagu miesięcznego pobytu, a właściwie pędu przez ten kraj, jakimś cudem nie widzieliśmy żadnego wypadku. Czasem mieliśmy śmierć w oczach, szczególnie podczas podróży lokalnymi autobusami, które zasuwają drogami szybciej niż sportowe samochody, wyprzedzając na trzeciego i wymuszając pierwszeństwo. Jednak nigdy nie byliśmy nawet o krok od wypadku. Z innego jeszcze punktu widzenia, statystycznie Indie są na bardzo wysokim miejscu (statystyki można znaleźć w necie) w rankingu krajów z największą ilością ofiar śmiertelnych na drogach. Kolej na kolej. Tu do szału doprowadza system rezerwacji miejsc, zatłoczone i mega brudne dworce, pociągi w niezbyt przyzwoitym stanie technicznym i toalety wołające o pomstę do nieba. Dodatkowo, w okresie np. świąt, ciężko jest dostać bilet w ogóle, przynajmniej w wagonie sypialnym (no ale trudno sobie wyobrazić 10-godzinną podróż w tłoku na ciasnym siedzeniu lub na podłodze). Podróżowanie koleją ma jednak wiele plusów – niskie ceny, bezpieczeństwo, względny komfort i udogodnienia takie jak smakołyki sprzedawane przez okna na każdej stacji (myślę, że kolej zasługuje na osobny wpis, pewnie takowy pojawi się wkrótce). Tak więc transport również można zaliczyć do tych rzeczy, które budziły w nas ambiwalentne uczucia…
3. Ludzie. Czas na wielki finał! Jak wiadomo o kraju stanowią przede wszystkim ludzie. No i w Indiach, podobnie jak wszędzie na świecie, są ludzie mniej i bardziej fajni. Z jednej strony jako biały człowiek jesteś przez nich traktowany jak maszynka wypluwająca rupię za rupią, w końcu jesteś i tak bogaty, dlaczego, do cholery, nie chcesz dać jałmużny, dać zarobić??? W Delhi na każdym kroku byliśmy oblepiani przez handlarzy wszystkim, kombinatorów, naciągaczy. Daj, daj, daj, z każdej strony! A najlepiej – daj się nabrać! Zapłać trzy, pięć, dziesięć razy więcej! To jest bardzo wkurzające, szczególnie na początku pobytu, ale a) można się do tego przyzwyczaić i przestać reagować b) po jakimś czasie, kiedy pierwsze przerażenie zejdzie ci z twarzy, amatorzy łatwej kasy przestają czuć świeżą krew i stajesz się jakby mniej widzialny. Kiedy już trochę się zaaklimatyzujesz, przyciągasz zupełnie inny rodzaj ludzi. Świętujący kolejne, 50. z rzędu święto Hindusi, ciągną cię wtedy na smakołyki i kawę, krzycząc i podskakując z radości (Amritsar). Pracownicy pralni dzielą się najlepszym czajem na świecie i choć nie palisz, wciskają ci jakże cenne dla nich papierosy, a na koniec ubierają cię w nowe koszule i oprowadzają z dumą po obiekcie (Mumbaj). Rządne spotkań z obcokrajowcami i rozmów po angielsku dzieciaki prowadzą cię przez pół miasta do domu, gdzie jesteś goszczony herbatą i owocami, a na koniec dostajesz jeszcze ręcznie robioną bransoletkę, na szczęście (Dźodpur). Kochać ich czy nienawidzić? Kochać jest zdecydowanie przyjemniej!
Tak to wygląda z naszej perspektywy. Jeśli byliście w Indiach, podzielcie się z nami Waszymi przemyśleniami. Jeśli jeszcze nie dane Wam było poznać tego niesamowitego kraju, zaryzykujcie i dajcie się ponieść, póki Indie są jeszcze indyjskie, a nie ubrane w dżinsy i podkoszulki z sieciówek.