Na wstępie do tego krótkiego wpisu muszę Wam powiedzieć, że nie jestem maniaczką kosmetyków, ani dziewczyną, która podczas spotkań z przyjaciółkami wymienia się radami dotyczącymi najnowszych produktów, szminek, mleczek i kremów. Pielęgnację ciała i twarzy traktuję raczej jako obowiązek, co nie znaczy, że nie lubię czuć się zadbana. Najchętniej zautomatyzowałabym wiele procesów i sprawiła, żeby moje ciało samo się magicznie nawilżało, włosy były samoistnie lśniące, a paznokcie opiłowane w kształt migdała bez mojego udziału. Niestety tak się nie dzieje, więc, żeby wyglądać jak człowiek i czuć się jak kobieta, muszę poświęcać mój cenny czas na różne kosmetyczne „rytuały”.
Takie pragmatyczne podejście przydaje się w podróży. Uważam, że wyjeżdżając na dłużej lub na krócej, trzeba iść na kompromisy i dotyczą one także składu kosmetyczki. Nie da się i nie można zabrać ze sobą wszystkiego, choć widziałam już dziewczyny podróżujące z wieloma zbędnymi według mnie rzeczami, np. gigantyczną butlą balsamu do ciała. I bez tego typu fanaberii mój plecak jest wystarczająco ciężki, szkoda pleców! Stwierdziłam, że albo na czas podróży ograniczę się do magicznej mocy mydła, szamponu i pasty do zębów, albo zaopatrzę się w jeszcze jedną butelkę, która okaże się lekiem na całe zło, czyli kosmetykiem wielofunkcyjnym. W momencie wyjazdu jeszcze nie odkryłam mojego kosmetyczno-podróżniczego panaceum, ale ta chwila nadchodziła nieuchronnie ;-)
Już na początku naszej trasy z odsieczą przyszły mi Hinduski, które bacznie obserwowałam. Są to zazwyczaj zadbane babki i oprócz pięknych, kolorowych sari olśniewają zdrowymi włosami i nawilżoną skórą. W ich łazienkach, często bardzo skromnych, królują naturalne kosmetyki, wytwarzane w oparciu o istniejącą od setek lat sztukę ayurvedy. No i to właśnie w Indiach oszalałam na punkcie najwspanialszego orzecha świata – kokosa! Już na początku wyjazdu kupiłam butelkę nierafinowanego, pachnącego oleju kokosowego, który miał mi służyć głównie jako odżywka do włosów, a okazało się, że przydał się także w wielu innych celach.
Tak, zdarza mi się dodawać olej kokosowy do kawy :-)
Dlaczego buteleczka oleju kokosowego zrewolucjonizowała skład mojej kosmetyczki? Otóż dlatego, że olejek służy mi na co dzień jako:
- Odżywka do włosów. Kobiety w Azji traktują olej kokosowy jako sprzymierzeńca w pielęgnacji włosów. Olejowanie włosów to prawdziwy rytuał, do którego przyzwyczaja się już małe dziewczynki. Ja też przed myciem staram się na kilka godzin nałożyć olejek na włosy i skórę głowy. Dzięki takiej pielęgnacji włosy są mocniejsze, lśniące i lepiej nawilżone.
- Krem do twarzy. Olej kokosowy jest super do stosowania także na twarz. Nakładam go na noc, żeby trochę zregenerować skórę starzejącą się szybciej (chlip, chlip) pod wpływem słońca, wiatru, zimna… Olej pomaga także wyrównać koloryt skóry i spłycić zmarszczki. Niestety podobno nie każda skóra twarzy toleruje ten rodzaj oleju.
- Balsam do ciała. Po kąpieli olejek kokosowy sprawdza się także jako fajna alternatywa dla kosmetyków do ciała. Nałożony na wilgotną skórę super nawilża, a w dodatku ładnie pachnie!
- Olejek do opalania. Olej kokosowy zawiera naturalne filtry przeciwsłoneczne i świetnie sprawdza się przy opalaniu. Oczywiście przy mocnym słońcu może okazać się niewystarczający, ale można i warto używać go wspomagająco.
- Odżywka do paznokci i skórek. Nałożony na noc świetnie zastępuje najbardziej czarodziejskie kosmetyki z drogerii i aptek i daje długofalowe efekty.
- Płyn do demakijażu. Niedawno okryłam też kolejną funkcję olejku koko. Nawet w podróży nie potrafię rozstać się z tuszem do rzęs, więc muszę też „się zmywać”… Wacik lub gąbeczkę wystarczy zwilżyć wodą i dodać kilka kropel olejku. Działa idealnie.
- Krem do rąk i stóp. Podobnie jak w przypadku ciała i twarzy olejek kokosowy świetnie nawilża wysuszoną skórę rąk i stóp. Do stosowania na noc.
- Krem do depilacji. Tak, tak! Olejek kokosowy może być z powodzeniem używany zamiast żelu do depilacji. Sprawuje się świetnie, a jego właściwości antybakteryjne łagodzą wszelkie podrażnienia.
- Ostatnio czytałam też o ciekawej metodzie na oczyszczenie skóry za pomocą olejków, w tym kokosowego. Jako, że cały proces nie wymaga specjalnie dużo zachodu, mam zamiar wdrożyć go w życie w najbliższych dniach :-)
- BONUS! W podróży przekonałam się, że olej kokosowy to jedyny skuteczny repelent, odstraszający tzw. sand flies (znane także jako no-see-ums), czyli krwiożercze muszki występujące na niektórych plażach na całym świecie. Ja zanim dowiedziałam się o olejku już po moich przygodach z muszkami na Bahamach i w Wietnamie, przeżyłam istną mękę. Nikomu nie życzę spotkania z tymi owadami, bo naprawdę może ono zrujnować wyjazd. Ślady po ich maleńkich igiełkach mogą przekształcać się w bolesne i swędzące bąble, na które ciężko znaleźć remedium. Jest to tym bardziej męczące, że może ciągnąć się tygodniami i zostawiać szpecące blizny. Tak więc jeśli jedziesz na plażę z muszkami – olej koko od stóp do głów i do przodu! :-)
W Azji kokos to najpopularniejszy i najtańszy orzech.
Jakby tego wszystkiego było mało, olej kokosowy jest wspaniałym dodatkiem żywieniowym. Tłuszcz ten klasyfikowany jest przez specjalistów od żywienia jako super jedzenie (super food) , które przyczynia się do poprawy ogólnego stanu zdrowia i ma właściwości odchudzające. Poza tym świetnie nadaje się do smażenia, bo nawet w wysokiej temperaturze się nie pali, więc zdarzało mi się smażyć na moim kosmetyku np. jaja ;-). Osobiście uwielbiam też świeże kokosy, których woda i miękki, galaretowaty miąższ bardzo mi smakują.
Ale wracając do składu kosmetyczki – wiecie co? Coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że wielka kosmetyczka, wypakowana kremami, żelami i balsami o wątpliwym składzie nie jest mi potrzebna ani w podróży, ani… w ogóle. Wydawanie fortuny na kosmetyki z tablicą Mendelejewa w składzie jest po prostu bez sensu. Czy nie lepiej mieć jedną lub dwie buteleczki, które zastępują wiele drogich kosmetyków, są naturalne i skuteczne? Ja zrobiłam sobie rewolucję kosmetyczki akurat olejem kokosowym, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby do pielęgnacji włosów i ciała używać innego olejku. Macie swoje typy? :-)
P.S. Coś czuję, że filozofia „mniej znaczy więcej” na stałe zagości w naszym życiu, a tuż po powrocie przyjmie drastyczną formę. Szafa zostanie porządnie przetrzebiona, zapasy (pewnie i tak przeterminowanych już) kosmetyków bezwzględnie usunięte, a gromadzone latami książki znajdą nowych właścicieli.