Daaaawno temu obiecywałam, że na blogu pojawi się artykuł o tym, jak spakować się w dużą podróż, np. taką, jaką odbyliśmy my. Ten temat niezmiennie budzi wiele emocji i wątpliwości, postaram się więc podpowiedzieć Wam co i jak spakowaliśmy i czy nasze wybory finalnie okazały się słuszne. Kiedyś już pisałam o pakowaniu w babskim wydaniu, ale to było jeszcze przed wyjazdem, a jak wiadomo od tego czasu sporo się wydarzyło.
Tak naprawdę nasz bagaż kompletowaliśmy przez co najmniej miesiąc – dokupowaliśmy rzeczy, aby następnie stwierdzić, że w sumie ich nie potrzebujemy. Panikowaliśmy, że nie będziemy mieli ze sobą całego niezbędnego sprzętu i nie przeżyjemy. Ostatecznie śmiało mogę powiedzieć, że jako backpackerzy-nowicjusze poradziliśmy sobie całkiem dobrze i jesteśmy zadowoleni z zawartości naszych plecaków.
Na początku warto wspomnieć, w co się spakowaliśmy. Każde z nas miało po plecaku Forclaz z Decathlonu – Tomek 70-litrowy, ja plecak o pojemności 60 litrów. Średnio na plecach mieliśmy 12 (ja) i 14 (Tomek) kilogramów. Oczywiście ta waga różniła się w zależności od miejsca – czasem coś wyrzucaliśmy, innym razem dokupowaliśmy. Na sam koniec doszły pamiątki, ale to jest inna historia ? Nie muszę chyba specjalnie tłumaczyć, dlaczego nie braliśmy pod uwagę opcji pt. walizka… Plecaki są dużo praktyczniejsze, pojemniejsze, trwalsze i wygodniejsze. Tu podam tylko jeden przykład – wysiadamy na kambodżańskiej wyspie Koh Rong, na której nie ma nawet pół metra asfaltu, chodnika, drogi, nic. Jest tylko cudownie biała plaża. Z łodzi wytaczają się turyści, a wielka część z nich z walizkami na kółkach… I co robią? Łapią wypchaną, ciężką walizkę i … próbują ciągnąć ją po tym piachu, co, jak wiemy, jest niemożliwe. Zasapani, źli i ociekający potem, są zmuszeni wziąć walizę na klatę (dosłownie) i dotargać ją do zarezerwowanego bangalowu czy hostelu, który znajduje się kilkaset metrów dalej…
No dobra… Jesteście ciekawi co spakowaliśmy w nasze plecaki? W pierwszej części napiszę Wam o ubraniach – jakie ciuchy wybraliśmy, w jakiej ilości, co się sprawdziło, a co nie zdało egzaminu. Później przejdziemy do elektroniki, apteczki i innych gadżetów ?
Buty
Podczas podróży przekonałam się, że to najistotniejsza część ekwipunku, absolutna podstawa! Bez dobrych butów każdy spacer będzie męczarnią, a przecież tu chodzi o to, żeby chodzić jak najwięcej i nie martwić się odciskami czy obtarciami!
Sandały
Niestety z sandałami mieliśmy sporo przygód. Zabraliśmy buty, które nie do końca zdały egzamin – Tomkowe wygodne sandały rozpadły się zaledwie po dwóch miesiącach, moje zaś, kompletnie się nie sprawdziły podczas długich spacerów, więc też musiałam się ich pozbyć. Biorąc pod uwagę fakt, że w Azji niemal cały czas było gorąco, a w Ameryce także większość czasu spędziliśmy w ciepłym klimacie, powinniśmy poważniej podejść do tej kwestii. W związku z tym, że po krótkim czasie musieliśmy wyrzucić nasze sandały, rozpoczęliśmy poszukiwania nowych butów tego typu w Wietnamie. I tu okazało się, że mamy poważny problem – wydawało się, że wybór jest ogromny, niestety jakość butów pozostawiała wiele do życzenia. I o ile kupione przez nas dla Tomka buty były dość wygodne, to moje kompletnie do niczego się nie nadawały. Po przejściu nawet niewielkiej odległości podeszwy stów paliły mnie żywym ogniem, miałam pełno bąbli i obtarć. Szybko więc pozbyłam się bubla i zaczęłam poszukiwać kolejnych, co wcale nie było proste. Musiałam więc przerzucić się na trampki, a sandały znalazłam dopiero w Tajlandii – po jakichś 3 miesiącach!
Dziś podeszłabym do tematu bardziej strategicznie i kupiłabym super sandały nie do zdarcia. Takie w ofercie ma Keen Polska i z czystym sumieniem mogę polecić je każdemu z Was. Wybór sandałów jest spory – od typowo trekkingowych, po lżejsze, pasujące nawet do sukienek sandałki. Mężczyźni także znajdą coś dla siebie. Podczas naszego ostatniego wyjazdu do Francji mieliśmy okazję przetestować sandały Dauntless (damskie) i Maupin (męskie) i jesteśmy zachwyceni! Sandały prezentują się świetnie i co najważniejsze są wygodne od pierwszego założenia. Ja niestety zawsze miałam problemy z butami, nawet tymi teoretycznie najbardziej wygodnymi, które w praktyce obcierały mi stopy. Już drugi raz mam przyjemność testowania butów tej marki i po raz kolejny okazało się, że są świetnie wyprofilowane, a ich jakość jest wyjątkowa. Co prawda ceny nie należą do najniższych, ale za tę jakość warto się zastanowić i zainwestować w porządne, niemal niezniszczalne obuwie.
Aktualnie nosimy wygodne i porządne sandały marki Keen. Dziś żałujemy, że nie zainwestowaliśmy w dobre sandały przed wyjazdem.
Buty trekkingowe
Szczęśliwie dość dobrze trafiliśmy z butami trekkingowymi. Wybraliśmy modele uniwersalne marki Columbia – nie były to ani wysokie trepy, idealne do chodzenia po Himalajach, ani leciutkie buty, odpowiednie na azjatycki upał. Nasze treki były poniżej kostki i były dość przewiewne, ale jednocześnie miały wodoodporną membranę, chroniącą przed przemoczeniem. W obuwiu trekkingowym zaczęliśmy chodzić regularnie dopiero w Ameryce Południowej, w Azji kilkukrotnie byliśmy tylko na trekkingach, toteż zdziwił mnie fakt, że moje buty bardzo szybko się zniszczyły zaledwie po pół roku użytkowania. Podeszwa bardzo szybko się wytarła, siatki przerwały i do Europy dojechałam już w rozpadających się butach. Treki Tomka zdecydowanie lepiej poradziły sobie z zadaniem – do dziś są w jednym kawałku. Buty trekkingowe w podróży to rzecz bardzo ważna – absolutnie trzeba zaopatrzyć się w porządne obuwie, ponieważ w Azji czy w Ameryce Południowej (za wyjątkiem dużych miast lub górskich kurortów) będziemy mieli problem z dokupieniem odpowiednich butów. Z kolei w Ameryce Północnej (w naszym wypadku w Kanadzie), zakup naprawdę porządnych butów może być sporym wyzwaniem finansowym. Dziś pewnie zainwestowałabym w porządne treki od Keena. Jeśli wybieracie się w długą podróż i macie w planach trekkingi, przestrzegam Was przed adidasami – to buty dobre na miejskie trasy, ale nie bierzcie ich w góry. Przyczepność podeszwy pozostawia wiele do życzenia w górskich warunkach i, uwierzcie mi, nieraz widzieliśmy turystów płaczących na szlaku, bo nie mogli zejść po śliskich skałach…
Trampki/ tenisówki
Oprócz sandałów i treków w podróż zabrałam także lekkie tenisówki, które świetnie sprawdziły się w mieście jako alternatywa dla butów trekkingowych. Po kilku miesiącach się rozwaliły, więc kupiłam nowe, które służyły mi już do końca podróży. Nic dodać, nic ująć.
Klapki
Bez klapek ani rusz! Lekkie japonki to podstawa pod prysznicem i na plaży – nie będę się tu specjalnie rozpisywać nad ich zaletami, bo wszyscy je doskonale znamy. Must have!
Ubrania
Spodnie
Zarówno ja, jak i Tomek wzięliśmy po parze spodni trekkingowych, które okazały się całkiem przydatne, szczególnie w Ameryce Południowej. Spodnie tego typu są zazwyczaj dość cienkie, dzięki czemu szybko schną. Moje miały dodatkowo opcję odpinanych nogawek, przez co miałam jedną parę krótkich spodenek więcej. Niestety muszę tu powiedzieć, że nie czuję się dobrze w tego typu spodniach, dlatego cudownie, że wzięłam ze sobą dżinsy! Wygodne, dobrze dobrane dżinsy to w moim wypadku podstawa dobrego samopoczucia. Co prawda w Azji nie chodziłam w nich zbyt często ze względu na wysoką temperaturę, ale w Ameryce były one na wagę złota! Niestety dżinsy mają też jedną wadę – są ciężkie i zajmują sporo miejsca. Tomek oprócz spodni trekkingowych zabrał też jedną parę spodni z materiału, ale niestety musiał się ich dość szybko pozbyć – w Azji schudł ok. 15 kilogramów, dżinsy więc dosłownie spadały mu z tyłka. Oprócz dżinsów przydały nam się tzw. alladynki – często zakładaliśmy je w miejscach, gdzie było bardzo gorąco, ale trzeba było zasłaniać nogi – na przykład w świątyniach Angkor Wat w Kambodży. Zdarzało nam się także wykorzystywać je jako piżamę tam, gdzie było chłodniej. Ja w drodze kupiłam sobie także parę legginsów – czasem zakładałam je pod spodnie zamiast rajstop.
Mniej więcej tak (choć może nieco bardziej kolorowo) ubieraliśmy się przez cały nasz wyjazd – krótkie spodenki, koszulka, buty trekkingowe lub sandały.
Krótkie spodenki
Szortów nie mogło zabraknąć w naszym bagażu – wzięliśmy ich po dwie pary. Fajnie, jeśli spodenki są cienkie – wtedy szybko schną i można wyprać je wieczorem, a założyć już następnego ranka. No i koniecznie muszą mieć kieszenie! Dziewczyny, przestrzegam przed bardzo krótkimi spodenkami – będąc w podróży widzieliśmy, że nogi odsłonięte niemal do pośladków budzą niesmak, szczególnie w bardziej tradycyjnych krajach. Warto więc wziąć spodenki przed kolano – nikogo nie bulwersują i chronią delikatną skórę ud przed słońcem.
T-Shirty
Kupiliśmy sobie właściwie tylko tzw. „techniczne” koszulki i niestety to był błąd. Były one bardzo praktyczne (nie plamiły się, szybko schły), ale to nie był szczyt modowej finezji, a jednak miło jest czuć się w ciuchach dobrze. Oczywiście z czasem wyrzucaliśmy kupione w Polsce t-shirty i dokupowaliśmy nowe na miejscu. Niestety w Azji koszulki dla kobiet zazwyczaj wyglądają, jakby występowały wyłącznie w dziecięcej rozmiarówce, dlatego musiałam się nachodzić, zanim znalazłam coś dla mnie. Zabraliśmy także po jednej koszulce z długim rękawem, tzw. longsleevie i był to dobry wybór – w chłodniejszych częściach globu bardzo się nam przydały. Nie polecam natomiast koszulek typu „spaghetti”, czyli na cienkich ramiączkach, przynajmniej do chodzenia po ulicy – w niektórych krajach taki strój budzi niepotrzebną uwagę lub jest wręcz uznawany za niemoralny. Dziewczyny, jeśli nie chcecie rezygnować z wydekoltowanych koszulek na ramiączkach, miejcie na podorędziu zwiewną koszulę lub chustę, którą będziecie mogły się przykryć, kiedy sytuacja będzie tego wymagała. W przypadku facetów, koszulki na ramiączkach mogą się sprawdzić w upale – Tomek kupił swoją w Wietnamie i często w niej chodził – szczególnie przydatna okazała się na plaży. Jeden ważny tip odnośnie t-shirtów – im bardziej kolorowo, tym lepiej! Koszulki z nadrukami w fajnych kolorach sprawią Wam zdecydowanie więcej radości i będą się lepiej prezentować na fotkach niż szaro-bure lub czarne ciuchy!
Koszule
Do plecaków spakowaliśmy także cieniutkie koszule – ja zabrałam białą i różową na specjalne okazje, Tomek jedną w kratkę. I o ile ja swoich używałam dość często, chroniąc się przed słońcem, czy zakrywając się podczas wizyt w świątyniach, o tyle Tomek niespecjalnie miał chęć zakładać swoją koszulę w kratę. Warto tu też wspomnieć o tzw. ciuchu specjalne okazje. Moim zdaniem zawsze warto mieć w plecaku coś choć odrobinę bardziej eleganckiego niż zwykły t-shirt. Moją różową koszulę zakładałam, kiedy np. świętowaliśmy Boże Narodzenie albo szliśmy do jakiejś trochę lepszej knajpki z okazji urodzin którego z nas. Weźcie w długą podróż jeden trochę lepszy ciuch – kto wie, może tak jak my zostaniecie zaproszenie na wietnamskie wesele albo będziecie gośćmi jakiegoś ambasadora? Nawet w połączeniu z ciemnymi dżinsami taki ciuszek nadaje się na różne wyjścia.
Sukienka
Ja jestem wielką fanką sukienek, ale w podróż nie wzięłam ani jednej. Co prawda kupiłam sobie sportową kieckę w Tajlandii, ale nie chodziłam w niej zbyt często. Zwyczajnie okazało się, że spodenki są dużo praktyczniejsze! Na plaży często lekką sukienkę zastępowała mi duża chusta.
Polar
Postanowiliśmy wziąć polary, a nie zwykłe bluzy z kilku przyczyn – zajmują mało miejsca, są ciepłe, nie gniotą się, są niemal plamoodporne i szybko schną. I ten wybór Wam rekomendujemy! Ja długo szukałam cienkiego, technicznego polaru z kapturem i kieszeniami, ale niestety poległam. Byłam więc zmuszona zabrać mój jaskrawomorelowy cienki polarek bez kaptura i kieszeni, który mimo wszystko świetnie sprawdzał się przez cały czas. Jedyną jego wadą był jasny kolor, co niestety sprawiło, że pod koniec podróży nie prezentował się najlepiej. Tomek wybrał czarny, rozpinany polar z kieszeniami i stójką, który zdał egzamin celująco! W Ameryce Południowej kupiliśmy też sobie po swetrze – mniej dlatego, że koniecznie nam go brakowało, raczej bo mieliśmy ochotę urozmaicić garderobę i wejść w posiadanie swetra z lamą :)
Luźne i przewiewne alladynki nosiliśmy głównie tam, gdzie nie można chodzić w krótkich spodenkach, czyli w świątyniach. Tu Angkor Wat w Kambodży.
Kurtki
Jako że planowaliśmy także dłuższy pobyt w Ameryce Południowej, z czego dużą część na wysokościach, musieliśmy wziąć kurtki. Straszono nas, że w Andach umrzemy z zimna, ale nie daliśmy się namówić na kupno puchówek, tylko postawiliśmy na bardziej uniwersalny softshell, który dobrze chronił przed wiatrem, a w wersji „na cebulkę” pomógł nam nie zamarznąć nawet, kiedy padał śnieg. Softshelle kupiliśmy w… Lidlu! Nie był to szczyt technicznych możliwości kurtki tego typu (materiał słabo oddychał, przez co w ruchu pociliśmy się jak szczurki), ale za tę cenę wybaczamy te niedociągnięcia.
Mieliśmy także cieniutkie kurtki przeciwdeszczowe, które przydały nam się niejednokrotnie. Czasem, tak jak podczas trekkingu w dżungli w Laosie, zakładaliśmy je tylko na t-shirt, innym razem były dodatkową warstwą zakładaną na softshell. Warto pomyśleć o zabraniu takiej kurtki w dłuższą podróż – zajmuje niewiele miejsca, a może uratować nam tyłek.
Bielizna
Początkowo wzięliśmy porażającą ilość majtek i skarpetek – to był błąd! Szybko zorientowaliśmy się, że w Azji skarpetki nie będą nam potrzebne, bo przez 95% czasu chodziliśmy w sandałach i klapkach. Jeśli chodzi o bieliznę osobistą, najlepiej sprawdziły się u nas bielizna bezszwowa (szybko schnie, jest superwygodna) oraz cienkie skarpetki, np. z włókien bambusa. Egzaminu nie zdały w naszym przypadku specjalne skarpetki trekkingowe – były za grube, przez co nogi męczyły się i pociły.
Oczywiście do plecaka należy także zabrać fatałaszki do kąpieli (w końcu nie wszędzie da się kąpać nago! ;-)) i piżamę.
Dodatki/ akcesoria
To także ważne rzeczy w plecaku każdego globtrotera. My wzięliśmy ze sobą pasek z ukrytym zamkiem, w którym trzymaliśmy dolary na czarną godzinę (bardzo polecamy!), saszetki-nerki nadające się do włożenia pod t-shirt, z których praktycznie nie korzystaliśmy, czapeczkę dla Tomka i bandankę dla mnie na upały, a później kupiliśmy też dużą, kolorową chustę, która nie raz uratowała mi tyłek. Służyła mi za pareo na plaży, za koc w autobusie z klimatyzacją nastawioną na maxa, apaszkę, kocyk piknikowy… Warto mieć taki gadżet, przydaje się w wielu sytuacjach. W Kolumbii kupiłam sobie też kapelusz, który bardzo przydał się w codziennych wędrówkach na słońcu. Niestety zostawiłam go wysiadając z jakiegoś autobusu i nie udało mi się już kupić drugiego równie ładnego. W Ameryce musieliśmy także kupić czapki i rękawiczki – zdarzało się, że w wietrznej Patagonii, czy podczas trekkingu po drugim co do wysokości paśmie górskim na świecie, Kordylierze Białej, uszy i ręce nam zamarzały! Na szczęście na miejscu tego typu akcesoria nie kosztują wiele, a wykonane np. z wełny lamy czy alpaki, są bardzo ciepłe.
Bardzo przydatne były też małe plecaki, które zabieraliśmy ze sobą na miasto, na krótsze trekkingi, a które pod koniec podróży były dodatkową sztuką bagażu, kiedy już nasze duże plecaki nie mieściły wszystkiego. Z premedytacją wybraliśmy plecaki miękkie, bez stelażu po to, aby bez problemu móc włożyć je do dużego plecaka.
Bawełniany komin nie zajmuje miejsca w plecaku, ale często przydaje się „w akcji”. Na bezdrożach Laosu skutecznie chronił nas przed kurzem.
W podróż koniecznie trzeba też zabrać okulary przeciwsłoneczne z dobrymi filtrem, ale wydaje mi się to na tyle oczywiste, że nie będę się rozpisywać.
Przydatnym akcesorium okazały się też cienkie bawełniane kominy, które mają wiele praktycznych zastosowań. Używaliśmy ich jako szalików, czapek, zakładaliśmy, kiedy słońce niemiłosiernie spiekało nam szyję, a także wtedy, kiedy w powietrzu było tyle kurzu, że potrzebowaliśmy „filtra”. Komin nie zajmuje wiele miejsca, jest lekki, ale bardzo się przydaje.
No i nasza wspólna mała mania – bransoletki. Ja zabrałam ze sobą i kupiłam w drodze kilka bransoletek z naturalnych kamieni, które uwielbiam i które dla mnie są świetnym uzupełnieniem stroju. Tomek, choć bransoletkowy nie był, szybko zaczął kupować plecione lub koralikowe „kajdanki”, a jego kolekcja powiększała się z miesiąca na miesiąc. Te kolorowe sznureczki nosi na nadgarstkach do dziś i traktuje je jako cenną pamiątkę.
Ta chusta ratowała mi życie nie raz! Zachowałam ją i nadal jej używam.
Tak mniej więcej prezentowała się nasza garderoba w podróży. Była ona do bólu praktyczna, ale dzięki temu zmieściliśmy się w niewielkich plecakach. W sumie niczego nam w tym czasie nie brakowało… Staraliśmy się tak dobrać ubrania, żeby przede wszystkim były one super wygodne, ale jednocześnie, żeby dobrze się w nich czuć. Ja, jak to dziewczyna, dbałam o to, żeby wszystko do siebie pasowało. I tak w turkusowym kolorze (który rządzi również na naszym blogu) skompletowałam sobie plecak, buty, softshell i komin. Później dokupiłam też turkusowe spodenki. Może to przesada, ale również w podróży zależało mi na tym, żeby dobrze się ze sobą czuć, nawet w sportowym, włóczykijskim wydaniu ?
Podobało Wam się? Mamy nadzieję, że nasze doświadczenie przyda się Wam w pakowaniu w Waszą wielką podróż! W następnej części opowiemy Wam, jaką elektronikę zabraliśmy i dlaczego.