Jeśli kochacie zwierzęta i podróże to pewnie wcześniej lub później będziecie zastanawiać się, gdzie na świecie można spotkać największą ilość naszych małych przyjaciół. Najlepiej wolno żyjących, dzikich i egzotycznych. Takich, których na próżno szukać blisko nas i takich, które znamy (lub nawet nie) wyłącznie z programów telewizyjnych. Wtedy podczas jeżdżenia palcem po mapie wśród wielu dzikich miejsc zapewne traficie na Borneo. Położona w Azji Południowo-Wschodniej gigantyczna wyspa jeszcze jakiś czas temu stanowiła prawdziwy raj dla poszukiwaczy przygód oraz tropicieli niezwykłych, egzotycznych zwierząt. A jak jest teraz?
Przejeżdżając przez olbrzymie połacie niezbadanych terenów, niegdyś zamieszkałych przez prawdziwe bogactwo dzikich zwierząt ma się nieodparte wrażenie, że coś tu jest nie tak… Olbrzymie plantacje palmowe sprawiają, że czujemy się trochę jak w wielkim, posadzonym od linijki lesie. Niestety na próżno szukać w nim jakichkolwiek zwierząt, które w ucieczce przed niszczycielską siłą człowieka ukryły się w resztkach prawdziwej dżungli. Na szczęście nie wszystko jeszcze stracone. Na Borneo istnieją jeszcze resztki prawdziwie dzikich terenów, porośniętych pradawną puszczą i będących schronieniem dla setek, jeśli nie tysięcy gatunków przepięknych istot. Jednym z takich miejsc jest dorzecze rzeki Kinabatangan. Rzeki, która pomimo inwazji człowieka wciąż zachowuje jeszcze swój unikalny charakter i wciąż jest domem dla orangutanów, nosaczy, dzioborożców, a nawet słoni.
Król Borneo – czyli nosacz niegający gdzieś w koronach drzew
Podczas naszej intensywnej i szybkiej podróży po Borneo, rzeka Kinabatangan była jednym z przystanków obowiązkowych. Jak się jednak okazało, zobaczenie tego, co “w trawie piszczy” wcale nie było takie proste. Przewodniki podawały dość ogólne informacje i wskazówki. Brzmiały one trochę jak sugestia, że w Polsce poleca się zobaczenie Wisły… Ale jak? Gdzie? Jak zobaczyć zwierzęta, gdzie dokładnie się udać? Zbadaliśmy to na własnej skórze i wyszło nam to naprawdę nieźle. We wpisie podamy kilka sprawdzonych przepisów i nasz plan na zorganizowanie wizyty w Kinabatangan samodzielnie i bez użycia żadnych agencji turystycznych. Czyli na własną rękę.
Jak i gdzie się udać, aby zobaczyć zwierzęta koło Kinabatangan?
Najłatwiej oczywiście pojechać z wyspecjalizowaną agencją. Szczególnie, gdy znajdujemy się w mieście Sandakan, bo akurat chcemy odwiedzić słynne na cały świat sanktuarium orangutanów w Sepilok. To jednak pójście na łatwiznę – do tego droższe, niż zorganizowanie wszystkiego samodzielnie. Przykładowo – tour z dwoma noclegami w dormie (pokoju wieloosobowym), wyżywieniem i transportem w obie strony z Sandakanu w agencji Nasalis Larvatus Tours kosztował około 400 RM/os. (kwiecień 2016). Jak się później okazało wcale nie była to najgorsza oferta, my jednak wolimy zawsze organizować swój czas i aktywności samodzielnie i z wybranym przez siebie towarzystwem :-)
Jeśli chcemy jechać na własną rękę, celem podróży powinna być niewielka i nieco senna wioseczka Sukau – można ją znaleźć w Google Maps. Aby się tam dostać, należy udać się na główny dworzec autobusów dalekobieżnych w Sandakan. Jest on położony troszkę poza miastem, a dotrzeć do niego można albo taksówką, albo małym busem odjeżdżającym z małego dworca przy nabrzeżu. Kupujemy bilet do Sukau (ok. 20RM), ale dotrzeć tam wcale nie będzie tak łatwo. Kierowca autobusu wysadzi nas na rozgałęzieniu drogi krajowej numer 13, jakieś 10km po minięciu miasteczka Kota Kinabatangan, a sam pojedzie dalej, aż do Tawau. Znajdując się na rozgałęzieniu dróg dość szybko spotka nas przykry wniosek: do Sukau dostać się może być naprawdę ciężko (brak planowej komunikacji przy odległości 40km). Na szczęście bardzo często w tym miejscu można spotkać ludzi oferujących podwózkę w cenie 20 RM/os (pytajcie w małej budce przy drodze!) lub po prostu łapać stopa. W naszym przypadku wybór padł na tę drugą opcję i zaledwie po około 25 minutach czekania na pakę swojego pickupa zabrał nas przemiły mieszkaniec Sukau, który doskonale wiedział, że jeśli nas nie przygarnie, w oczekiwaniu na kolejne auto możemy spędzić nawet od kilkudziesięciu minut do kilku godzin…
Gdzie się zatrzymać i jak zorganizować wycieczkę w Sukau
Wysiadając w Sukau już na pierwszy rzut oka widać, że to prawie koniec świata. Droga tutaj po prostu się kończy i nie można jechać dalej. Sklepik, meczet wraz z cmentarzem, szkoła oraz kilkadziesiąt domów to wszystko, co oferuje ta mała mieścina. Na szczęście o nocleg nie jest aż tak trudno. Zarówno we wsi, jak i poza nią (można dopytać niektórych mówiących łamaną angielszczyzną mieszkańców) znajduje się całkiem sporo tzw. homestay’ów lub eco-lodgy. Są to prowadzone lokalnie mini-firmy oferujące nocleg, wyżywienie i wycieczki, pozwalające na zobaczenie rzeki i zwierząt z perspektywy niewielkiej łódki. Standard (jak i cena) są przeróżne: od prostych chatek oferowanych przez “zwykłych” ludzi, aż po bardzo dobrej jakości budynki obsługiwane przez firmy z całej wschodniej części stanu Sabah. Oczywiście wraz z jakością wiąże się też cena. Myśmy poszli w wersję ekonomiczną i po wytargowaniu z właścicielami, za dwuosobowy pokój wraz z trzema posiłkami dziennie zapłaciliśmy po 50RM/os. Dodatkowo, każda “wycieczka” czyli około 2 godzinna wyprawa po rzece w poszukiwaniu zwierząt to drugie tyle.
Ten homestay był naszym domem podczas pobytu nad rzeką. Niska cena i dobra jakość to to, co lubimy najbardziej ;)
Tak wyglądał obiad serwowany przez właścicieli domu
Posiadający łódkę właściciel oferował nocną, poranną i popołudniową przejażdżkę swoim pojazdem. Trzeba przyznać, że jego umiejętności zarówno sternicze, jak i ornitologiczno-przyrodnicze, stały na bardzo wysokim poziomie. Z łatwością wypatrywał kolejne zwierzęta poukrywane gdzieś wysoko w koronach drzew. Nie mogliśmy wyjść z podziwu, gdy kolejny raz wskazywał palcem miejsce, w które mamy patrzeć, aby dojrzeć dzioborożce lub nosacze. To było naprawdę niesamowite i trzeba przyznać, że trafił się nam prawdziwy profesjonalista. Mimo tego, że niewiele mówił po angielsku (oprócz nazw zwierząt) i przez to nie był super miły, byliśmy bardzo zadowoleni z jego usług.
Co widzieliśmy podczas rejsów po Kinabatangan?
Zacznijmy od tego, że skorzystaliśmy z dwóch wycieczek: porannej – zaczynającej się około 7 rano oraz popołudniowej, na którą wyruszyliśmy około godziny 13:30. W każdym z tych przypadków liczyć można na zobaczenie zwierząt – tutaj jednak nie ma na to absolutnie żadnej gwarancji i wszystko zależy wyłącznie od szczęścia.
Podczas rejsu z Romim i jego dzieciakami
Nam udało się spotkać:
- dzioborożce (hornbills) – niesamowite, rajskie ptaki, wyglądem nie przypominające zupełnie nic, co widzieliśmy wcześniej na żywo. Dziwaczny dziób, charakterystyczny sposób latania, w trakcie którego wyglądają jak znak krzyża i kosmiczny wygląd – to zapamiętaliśmy do dziś i wspominać będziemy jeszcze napraaawdę dłuuugo.
- warany (monitor lizards) – przy brzegu rzeki wygrzewają się wielkie jaszczury, zwane z angielskiego “monitor lizards”. Może nie są one tak wielkie jak warany z Komodo ale i tak ich widok przyprawia o gęsią skórkę.
- nosacze (proboscis monkeys) – jedyne w swoim rodzaju małpy, które są symbolem Borneo. Kto nie wie jak wyglądają – niech koniecznie znajdzie ich zdjęcia w internecie. Efekt zaskoczenia murowany.
- makaki – całe stada tych małp hasających po drzewach to w lasach Kinabatangan widok dość powszechny. Oglądać je na wolności to prawdziwa przyjemność!
- snake bids – przypominające czaple ptaki z nienaturalnie długą, przypominającą węża szyją. Na konarach drzew wyglądają niesamowicie majestatycznie.
- …oraz wiele innych rodzajów ptaków, w tym zimorodki (kingfisher) – kolory, kształty, dźwięki. Bogactwo ptactwa sprawia, że praktycznie każdy rejs rzeką zakończy się dla ornitologa prawdziwym orgazmem :-)
- orangutany – udało się! Pomimo tego, że orangutany na wolności spotyka się niestety już bardzo, ale to bardzo rzadko, mieliśmy to szczęście i widzieliśmy jednego, przechadzającego się na drzewie całkiem blisko nas. Niezapomniane uczucie i jakkolwiek dziwacznie to brzmi – widok powodujący mokre oczy i łzy wzruszenia.
- dzikie osy – sprowokowane (?) naszym nadejściem waleczne osy z Kinabatangan postanowiły użądlić Martę i Grześka – naszego kolegę, który jako jedyny dołączył do nas na chwilę podczas podróży. To nie były zwykłe osy – to były dzikie i wściekłe dziwaczne osy z Borneo! :-) Na szczęście pokrzywdzeni oprócz pieczenia nie mieli innych objawów, choć całość wyglądała naprawdę groźnie.
To nie wszystko, co oferuje tamtejsza okolica. Z łatwością można tam tekże spotkać krokodyle czy węże. Niestety tym razm nie mieliśmy tyle szczęścia…
Waran (monitor lizard) człapiący gdzieś na brzegu rzeki
Piękny moment spotkania z dzikim orangutanem. I chociaż na zdjęciu widać tylko jego zarys, mogliśmy z nim przebywać dobre kilka minut.
Te i inne zwierzęta udało się nam zobaczyć na żywo w ich środowisku naturalnym w ciągu zaledwie jednego dnia. Gdybyśmy mieli więcej czasu, być może zdecydowalibyśmy się na dłuższą wyprawę rzeką w poszukiwaniu małych słoni pigmejskich. Czasem można je spotkać, przechadzające się brzegiem rzeki. Naszym zdaniem wątpliwe etycznie jest ich tropienie przez wyposażonych w krótkofalówki przewodników. Wierzymy jednak, że odbywa się to bez uszczerbku na zdrowiu i spokoju tych słoni.
Z dwudniowej wizyty w Sukau, leżącym nad rzeką Kinabatangan na Borneo nie przywieźliśmy zbyt wielkiej ilości zdjęć. Całą podróż pstrykaliśmy aparatami bez teleobiektywów, przez co wykonanie fotografii zwierzęcia z bliska było trochę utrudnione. Ale może to i dobrze? Dzięki temu w spokoju oddawaliśmy się podziwianiu tej pięknej części ziemi, gdzie zwierzęta wciąż żyją nie niepokojone przez człowieka. Oby jak najdłużej…
Cudowny zimorodek siedzący na gałęzi tuż nieopodal nas
Po zobaczeniu zwierząt i zwiedzeniu okolic wioski udaliśmy się z powrotem do głównej drogi (także na stopa!), skąd można złapać autobus jadący zarówno w kierunku Sandakan/Kota Kinabalu albo Semporny/Tawau. To, co będzie kolejnym przystankiem w Waszej podróży, zależy tylko i wyłącznie od Was! Powodzenia!