Dokładnie na dwa tygodnie przed wylotem postanowiliśmy uporządkować nieco naszą wstępną listę rzeczy „do zabrania” i przymierzyć się do pierwszego pakowania plecaków – czyli tytułowych „zawodników”. Cały nasz dotychczasowy dobytek, który mamy zabrać ze sobą w roczną podróż, był ułożony raczej „na słowo honoru”. Część kosmetyczki na jednej liście, część po prostu w głowie, ubrania – na oddzielnych półkach w szafie, elektronika porozrzucana po domu… jakoś to będzie.
Czytając wiele blogów i podróżniczych porad miałem w głowie tylko jedną liczbę. Była to liczba „10”. To właśnie 10 kilogramów jest rzekomo wagą, która według wielu podobnych nam osób jest optymalna, jeśli chodzi o przemieszczanie się z ciężarem na plecach. Dziesięć kilo to na tyle mało, aby w czterdziestostopniowym upale wytrzymać dłużej, niż piętnaście minut marszu. Jest to jednocześnie na tyle dużo, aby zabrać wszystkie niezbędne do życia rzeczy – przynajmniej na kilka pierwszych tygodni. Oczywiście niektóre z nich można wymieniać w trasie (bielizna, ubrania) ale są też takie, które po wielu miesiącach wrócą z nami do domu. Jest to przede wszystkim elektronika – aparat fotograficzny, mały netbook oraz tablet – tylko te trzy gadżety ważą w sumie nieco ponad 2kg. Jak więc poszło nasze testowe pakowanie i z jaką wagą skończyliśmy przy podejściu numer jeden?
Przygotowaliśmy bardzo dokładną listę rzeczy, które chcemy zabrać ze sobą. Zdecydowana większość (jeśli nie wszystkie) z nich są to zupełnie podstawowe przedmioty codziennego użytku. Można je podzielić na następujące grupy:
- Ubrania: krótkie i długie spodnie, t-shirty, polar, bielizna, trochę innych rzeczy (najgrubsza i najcieplejsza z nich to niewielki softshell). Wcale nie jest tego dużo, zakładając, że jedziemy na tak długo. Przykładowo – ilość t-shirtów to 6, jeden polar, jedna para spodni i spodenek „na zmianę”.
- Buty: krótkie trekkingowe, wygodne sandały do chodzenia oraz japonki pod prysznic.
- Elektronika: telefony, niewielki aparat foto, kamerka, mały tablet i netbook (musimy w końcu na czymś pisać bloga, prawda? ;)). Dodatkowo oczywiście kilka przejściówek, ładowarek i kabelków.
- Kosmetyki: zupełnie podstawowy zestaw dla mnie i nieco większy, ale wciąż skromny, dla Marty. Co się tam znajduje – możecie sprawdzić tutaj.
- Śpiwory i moskitiera, które może nie są przesadnie ciężkie, ale zajmują za to sporo miejsca
- Małe plecaki: to ich będziemy używać podczas codziennych wypadów, zostawiając duży bagaż w hostelowym pokoju, guest-housie lub skrzynce na dworcu.
- Lekarstwa: kosztowały – jak na nasz budżet – sporo. Wychodzimy jednak z założenia, że jest to zbyt ważna sprawa, aby ją bagatelizować.
W wielkim skrócie – to tyle. Wydawać by się mogło, że lista jest uporządkowana, sensowna i zupełnie podstawowa. Pomimo tego, że z każdą kolejną rzeczą puchła strasznie (skończyliśmy na ponad 50 elementach ekwipunku/osobę), to sporządzanie jej zakończyliśmy z uśmiechami. „To chyba wszystko! Coś jeszcze?”…
Kolejnym krokiem, który trwał już stosunkowo krótko, było wpakowanie tego wszystkiego do plecaków (mój jest 70-litrowy, Marty – 60l). Zaczęło się łatwo – śpiwór, softshell – siup – i już go nie ma. T-shirty, spodnie, ciach! Buty i sandały, bielizna i… Hola hola – gdzie jest reszta plecaka? Dosyć szybko okazało się, że aby dopchać resztę rzeczy (elektronika, apteczka, kosmetyczka i kilka innych) trzeba już użyć siły, a duży na pierwszy rzut oka plecak błyskawicznie stał się jakby o połowę mniejszy. Z trudem zapakowaliśmy nasze ostatnie fanty i popatrzyliśmy sobie głęboko w oczy. „To się nie uda” – to była pierwsza myśl. Z zaraz po niej: „Weźmy wagę, może właśnie tak wygląda dziesięciokilogramowy plecak?!”.
Niestety nie… Tuż po podniesieniu mojego wiedziałem, że nie da się z nim normalnie funkcjonować w podróży. Wejście na wagę i już wiemy: mój wypchany (tylko i wyłącznie najpotrzebniejszymi rzeczami) plecak ważył 14,7kg, Marta poprzestała na 12kg. Tak się nie da. Nie możemy nosić na plecach takiego ciężaru, a dodatkowo musimy mieć w miarę normalny dostęp do wszystkich elementów bagażu.
Dlatego też wkrótce pakowanie numer dwa. Ja już wiem, że zamiast dwóch par krótkich spodenek, pojadą ze mną tylko jedne. Z sześciu t-shirtów zrobią się cztery, bokserki trzeba będzie prać co 4, zamiast 6 dni, a lista „najpotrzebniejszych” rzeczy skurczy się przynajmniej o 20 procent. Coś za coś – w tym wypadku waga i lekkość plecaka przeważy nad wygodą i komfortem posiadania wszystkiego ze sobą. Jakoś musimy dać radę i wytrzymać ewentualne niedogodności. Czy dobijemy do magicznych 10 kilogramów? Pewnie nie, ale powinniśmy schudnąć razem co najmniej 5 kilo w ciągu kilku dni – to i tak będzie dobry wynik :-) !
Ostateczną i szczegółową listę spakowanych rzeczy przedstawimy Wam w niedalekiej przyszłości, być może z dokumentacja zdjęciową ;-)