Nha Trang i Mui Ne to dwie nadmorskie miejscowości położone w południowo-wschodniej części Wietnamu. Znane są one z cudownych białych plaż oraz błękitnej tafli wody rozpościerającej się aż po horyzont. Jeszcze gdy byliśmy w Polsce, czytaliśmy co nieco o wybrzeżu i stwierdziliśmy, że prawdopodobnie do żadnej z tych miejscowości jednak nie zawitamy. Dlaczego?
Pierwsza z nich to imprezowa stolica Wietnamu czyli – totalnie nie w naszym stylu. Nie przepadamy za hordami pijanych turystów imprezujących do rana i odsypiających kaca następnego dnia. Jeśli to jedyna rzecz, którą dane miejsce ma do zaoferowania, omijamy je szerokim łukiem. Z kolei Mui Ne to nie tylko wietnamska, ale także światowa stolica wszystkich uwielbiających sporty wodne. Nie planowaliśmy raczej próbować naszych sił w kitesurfingu, a przynajmniej nie w Wietnamie, dlatego też nie mieliśmy po co tam jechać… Na koniec okazało się jednak, że oba miasta zwiedziliśmy i to z całkiem niezłym skutkiem. Mało tego – jedno i drugie, mimo, że różne, całkiem nam się spodobało. Przeczytajcie krótki opis tego jak bawiliśmy się na południowo-wschodnim wybrzeżu Wietnamu.
Do Nha Trang trafiliśmy po całonocnej podróży autobusem z Hoi An. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy czego spodziewać się na miejscu ani co tam właściwie robić. Naszym jedynym planem na dwa lub trzy dni pobytu było leżenie na plaży i korzystanie z lepszej pogody, która miała na nas czekać na południu. Dodatkowo wielkimi krokami zbliżał się koniec roku, więc spędzenie Sylwestra na plaży – do tego w towarzystwie naszych starych znajomych Sergia i Carlosa – których poznaliśmy jeszcze w Sankt Petersburgu, wydawało się świetnym pomysłem. Z autobusu wyszliśmy jeszcze przed wschodem słońca, dzięki czemu mieliśmy okazję zobaczenia, jak budzi się do życia nowy dzień nad oceanem. Oprócz tego, że sam wschód był naprawdę powalający, wokół widać było całe mnóstwo młodych jak i starszych ludzi uprawiających przeróżne ćwiczenia fizyczne. To typowy widok w Wietnamie, jednak na plaży robiło to jeszcze większe wrażenie!
Check in w hotelu to była tylko formalność. Jak się okazuje, tuż obok bardzo wysokich wieżowców które mieszczą w sobie najbardziej znane i luksusowe marki hoteli (tak, Nha Trang to duże, turystyczne miasto) można znaleźć także tani guesthouse w cenie zaledwie kilku dolarów za noc (nasz kosztował bodajże 8-9$). Zaraz potem krótka drzemka i wyjście na plażę, która – to trzeba przyznać – prezentuje się całkiem nieźle, żeby nie powiedzieć bardzo dobrze! Po oczach bije przepych i bogactwo niektórych resortów, znajdujących się tuż przy plaży. Niektóre z nich mają nawet swoje prywatnie wydzielone fragmenty, na których korzystanie np. z leżaków czy foteli może być utrudnione. A dla kogo to wszystko? Ano… dla Rosjan! Rosjan w Nha Trang jest co niemiara. Dziesiątki, setki, a może nawet tysiące Rosjan wybierają to właśnie miasto jako cel swoich zimowych wycieczek „do ciepłych krajów”. Można ich spotkać wszędzie: na plaży, na ulicy, w sklepie, czy w pokoju obok! Miasto przypomina nawet swego rodzaju rosyjską enklawę, ponieważ bardzo wiele witryn sklepowych pisanych jest cyrylicą, a pracownicy są często Rosjanami! Także i nas spotkały nieraz niezbyt przyjemne niespodzianki, ponieważ oczywiście przypominaliśmy z wyglądu jak i z języka typowych Rosjan… Wyjście z knajpy prawie zawsze kończyło się rzuconym na koniec od Wietnamczyka „spasiba”…
Oprócz plaży Nha Trang ma tak naprawdę niewiele do zaoferowania. Co prawda spacer po mieście uznaliśmy za dosyć udany, jednak o atrakcjach turystycznych nie napiszemy tutaj ani słowa. Nawet ubóstwiane przez nas targowiska, na których w innym miejscu spędzilibyśmy co najmniej godzinę, tutaj przeszliśmy dokoła w ciągu pięciu minut i stwierdziliśmy że nie mamy czego tam szukać… Może to i dobrze, że już w sylwestrowy dzień pogoda zaczęła się psuć, a nasz drugi dzień w mieście okazał się także ostatnim? Imprezę mieliśmy przednią mimo, że dosyć krótką. Wieczór spędziliśmy w towarzystwie Sergia i Carlosa, czyli Kolumbijczyka i Brazylijczyka, poznanymi przez nas jeszcze w Sankt Petersburgu, na początku naszej podróży. Po kilku dobrych piwkach wyszliśmy na plażę gdzie na próżno wypatrywaliśmy fajerwerków, jednak nie to jest najważniejsze! Dobre towarzystwo zrobiło robotę i uśmiechnięci, tuż po północy poszliśmy spać, ponieważ następnego dnia już o szóstej trzydzieści rano czekał na nas autobus do Mui Ne. Jeśli jesteś typem osoby która lubi wylegiwać się na plaży Nha Trang z całą pewnością jest dobrym miejscem dla Ciebie. Jeśli jednak tak jak my szukasz czegoś więcej i często zmieniasz miejsce pobytu, będzie to co najwyżej dobry przystanek na chwilę odpoczynku i zregenerowanie sił.
Nasz kolejny stop to Mui Ne. Mimo tego, że oddalony zaledwie o około 200 kilometrów od poprzedniego, przywitał nas olbrzymią falą upałów i potężnym zaduchem. Jeśli wybierasz się do Mui Ne to wiedz, że całe miasto, jeśli w ogóle można je tak nazwać, to praktycznie jedna ulica. Ale za to jaka! Około 20 kilometrowy odcinek mieści w sobie wszelkiego rodzaju „atrakcje” takie jak restauracje z pysznymi owocami morza, bardzo tanie miejsce do spania, średniej klasy hotele, jak i przepiękne i olbrzymie resorty za kilkaset dolarów za noc. Oprócz tego plaża, i to jaka! W przeciwieństwie do Nha Trang jest dosyć wąska jednak bardzo ale to bardzo długa. Sami odbyliśmy około sześcio kilometrowy spacer, który może zająć nawet cały dzień.
W wielkim skrócie Mui Ne spodoba Ci się na pewno gdy:
- Jesteś zapalonym fanatykiem sportów wodnych. Miasteczko to światowe centrum sportów uzależnionych od wiatru. Jest to rzekomo najlepszy spot dla kitesurferów, którzy przyjeżdżają dosłownie z całego świata, aby skorzystać z ciepłej i niezbyt głębokiej wody. Wieje naprawdę mocno i to przez większą część dnia, dlatego widok kilkuset żagli na niebie w jednym momencie nikogo tu nie dziwi.
- Lubisz wypoczynek na plaży. Plaża w Mui Ne nie jest wybitnie porywająca, jednak z drugiej strony ma w sobie odpowiednią równowagę pomiędzy bardzo dobrze przygotowanymi miejscami wokół hoteli, jak i swego rodzaju „dzikością”. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, a spacer brzegiem morza to super pomysł!
- Jesteś maniakiem owoców morza. Jeśli tak jak Marta lubisz krewetki, kraby, homary, ryby i inne morskie stworzenia, Mui Ne jest miejscem dla Ciebie. Znajduje się tu całe mnóstwo restauracji, w których zamówienia dokonujesz nie z karty, lecz prosto z akwarium! Co nietypowego można tutaj zjeść? Jedną z naszych kolacji był świeżo przyrządzony krokodyl… Zapłaciliśmy za niego, jak za kurczaka z ryżem!
Jakby tego było mało w okolicy znajduje się kilka całkiem ciekawych atrakcji turystycznych. Są to między innymi białe i czerwone wydmy, cudowne widoki rozpościerające się tuż nad oceanem, tzw. czerwony kanion (bezsensownie zniszczony przez hordy rosyjskich turystów, którzy ryją na jego ścianach napisy), czy też fairy stream, czyli fajny strumyk do którego źródeł idzie się brodząc po kostki w wodzie (tutaj swój udział w niszczeniu mają także Polacy…).
Okolice można zwiedzić spokojnie na skuterze, którego wypożyczenie kosztuje około 25-30 zł. Kolejne 15 zł na benzynę w zupełności wystarczy, aby spędzić całkiem miły i ciekawy dzień, jednak niestety, to nie koniec wydatków… Tuż przy wyjeździe z miasteczka w kierunku portu w Mui Ne bardzo często można spotkać policję, która wyłapuje wszystkich turystów bez wyjątku… Czy zostaliśmy zatrzymali? No jasne! Na początku pan policjant mówi, że w związku z brakiem ważnego na terenie Wietnamu prawa jazdy, może skonfiskować twój motor, a także wylepić karę w wysokości 1 200 000 dongów. Po chwili rozmowy, w trakcie której zatrzymywani są kolejni turyści, policjant nie chce już pojazdu, a jedynie pieniędzy. Mina kota ze Shreka oraz tłumaczenie, że jesteśmy tylko turystami sprawia, że kwota spada do 700 000 VND. Większość ludzi płaci. Mało tego – byli też tacy, którzy ze spuszczoną głową wracają do miasta w celu oddania skutera do wypożyczalni. W naszym przypadku skończyło się na 200 000 dongów (35 zł). Oczywiście jakby nigdy nic pieniądze trafiły pod stół a potem prosto do kieszeni pana policjanta. Jego tłumaczenie, że jeśli zostaniemy złapani jeszcze raz, to na pewno nie zostaniemy ukarani przyjęliśmy z uśmiechem i pojechaliśmy dalej.
Jak u nas, tylko tak ze 20 lat wcześniej, co? ;)
Tradycyjnie mamy dla Was kilka naszych zdjęć zarówno z Mui Ne, jak i z Nha Trang – łapcie!