Jesteśmy dzisiaj po drugim dniu w Indiach i już teraz chcielibyśmy się z wami podzielić naszymi pierwszymi wrażeniami i odczuciami. Były one co najmniej mieszane, ponieważ ja od początku pokochałem wszystko, co widziałem natomiast Marta, najzwyczajniej w świecie się bała… I to nie na żarty.
Przed przyjazdem czytaliśmy trochę o kulturze oraz zwyczajach tu panujących. Jednak to, co zobaczyliśmy, przeszło nasze najśmielsze wyobrażenia! Już w godzinach porannych (bo ze stacji metra New Delhi wyszliśmy około 5:30 nad ranem) na placu zobaczyliśmy mnóstwo biednych ludzi leżących na ulicy czy też chodniku. Wyglądało to wszystko trochę przerażająco i smutno, gdyż wielu z nich było wyraźnie chorych i bardzo, ale to bardzo biednych. Później nastąpił prawdziwy kocioł. Na odcinku dosłownie 100 metrów zostaliśmy zaczepieni przez (nie przesadzam) około 25 różnych osób, próbujących coś sprzedać, przewieźć, lub zaoferować nocleg. Dwie z nich „pokazywały” nam drogę i groziły wysoką karą, ponieważ nie mamy przepustki, aby iść w wybranym przez nas kierunku. Gdybyśmy nie mieli trochę „jaj” i przede wszystkim wiele asertywności, z całą pewnością zapłacilibyśmy kilkaset rupii za nic nie znaczący światek papieru. Wszystko to brzmi teraz mimo dosyć spokojnie, ale zapewniam was, że normalne to nie było, a do tego działo się w tłoku i ścisku, przez co osoba będąca po raz pierwszy w tym miejscu mogła być naprawdę przerażona! Gdy w końcu udało nam się dotrzeć do zamówionego wcześniej hostelu, co zajęło nam około 45 minut (ok. 500m) mieliśmy wreszcie chwilę na odpoczynek.
To co działo się później to już zupełnie inna historia. Przy ulicy, której mieszkaliśmy, znajduje się olbrzymi bazar na którym można kupić dosłownie wszystko. Oczywiście i tutaj nie może się obyć bez dziesiątek naganiaczy, ale z każdą godzina czuliśmy się coraz pewniej. Mają oni niesamowitą zdolność rozpoznawania ludzkich twarzy, dzięki czemu będącego po raz pierwszy w mieście turystę wychwycą bez najmniejszego problemu i wcisną mu największy kit.
W ciągu dwóch pierwszych dni widzieliśmy rzeczy, których nie było dane nam zobaczyć przez ciągu całego naszego życia! Olbrzymie bazary, wielka bieda i ubóstwo, feeria kolorów, niesamowite zapachy – to wszystko znajdziecie w Delhi. Całość wygląda zupełnie inaczej niż może wyobrażać to sobie przeciętny europejczyk. Na ulicach panuje niesamowity ścisk, ulicami wędrują całe pielgrzymki ludzi, handlujących, transportujących osoby i towary i ubranych od szmat w piękne sari. Ogólnie rzecz biorąc bardzo ciężko jest opisać to, co widzieliśmy, bo najzwyczajniej w świecie brakuje nam słów!
Nigdy w ciągu ponad 30 lat życia nasze oczy i mózgi nie nałykały się tylu bodźców, co w ciągu ostatnich 48 godzin. Handlowanie wszystkim co się da, naciąganie turystów, żebranie, modły do najróżniejszych bóstw, niesamowite zabytki, robienie sobie zdjęć z nami – białymi, dziwne, ale przede wszystkim przyjazne spojrzenia, stroje, których na próżno szukać nawet w Łowiczu to zaledwie niewielki ułamek Indii, które widzieliśmy. To wszystko tworzy morze, jeśli nie ocean ludzi skupionych wokół dużych i małych uliczek przecinających praktycznie całe miasto. Coś niesamowitego!
Bardzo dobrym opisem tego, co można tu znaleźć, jest krótki opis mojej koleżanki, która powiedziała, że „bieda również może być kolorowa”. Niesamowicie się cieszę, że tu przyjechałem i wspólnie z Martą mogę na właśnie oczy zobaczyć ten fantastyczny kraj. Przed nami jeszcze miesiąc cudownej podróży po sporej części Indii, a ja już teraz wiem, że początek naszej podróży, czyli Delhi, okazał się strzałem w dziesiątkę i chyba najciekawszym miejscem, jakie kiedykolwiek widziałem!
A na koniec mała niespodzianka od nas – mieliśmy wielkie plany, w praktyce nie jest to takie proste, ale mamy nadzieję, że w przyszłości się jeszcze „zobaczymy” ;)