Tak się składa, że tego roku 1 listopada spędziliśmy w Peru, a dokładniej w górskiej miejscowości Huaraz. Nie mogliśmy przepuścić takiej okazji i postanowiliśmy wybrać się na lokalny cmentarz, żeby podejrzeć jak Dzień Wszystkich Świętych spędzają Peruwiańczycy. Zapraszamy na relację na gorąco!
Po pierwsze warto zaznaczyć, że 1 listopada w Peru to dzień jak co dzień. Oznacza to, że większość sklepów i restauracji jest otwarta, a ludzie funkcjonują w miarę normalnie. Natomiast kiedy wkraczasz na strefę przycmentarną widać, że ewidentnie w tym dniu ruch jest większy niż zwykle. Przed cmentarzem pełno jest sprzedawców – dominują kwiaciarki, ale można też spotkać handlarzy zabawkami, sztuczną biżuterią oraz małą gastronomię (tu dominują pieczone świniaki, świnki morskie i pyszne picarones, czyli odpowiednik naszych pączków). Warto też zaznaczyć, że wokół cmentarza znajduje się wiele knajp, które dosłownie kwitną w tym dniu – towarzystwo wesoło popija sobie w nich piwko.
Na cmentarzu zastaliśmy tłumy! Choć staraliśmy się, żeby nasza obecność nie rzucała się specjalnie w oczy, dosłownie po 5 minutach zostaliśmy zaproszeni na pogaduchy i poczęstowani… piwem. Tak, w Peru właśnie tak świętuje się ten dzień – ludzie gromadzą się wokół grobów całymi rodzinami i miło spędzają czas, rozmawiając o zmarłych lub po prostu rozmawiając… Popijają alkohol i tutejszy bezalkoholowy specjał, czyli Inca Kolę, chrupią kukurydzę albo jedzą lody, donoszone przez sprzedawców. Dzieci wesoło biegają, psy szczekają (tak, ludzie przychodzą na cmentarz z czworonogami)… A wielu z odwiedzających cmentarz zdarza się wracać do domu szlaczkiem, bo przesadzili we wznoszeniu toastów ze zmarłym szwagrem ;-) Groby przystrajane są raczej skromnie – brak znanych nam wielkich wieńców i lampionów – dominują świeże kwiaty, ale na grobach można zauważyć także smakołyki, piwo lub napoje. Mieliśmy także okazję obserwować tradycje zupełnie inne od tych, które kultywowane są w Polsce. Przede wszystkim po cmentarzu krążą grajkowie, których można wynająć, aby umilić czas bliskim zmarłym. Przy ich muzyce można także tupnąć nóżką – mnie to nie ominęło – zostałam poproszona do tańca przez starszego waćpana. Wynajmuje się też osoby, które ze specjalną książeczką odśpiewują pieśni przed grobami, najpewniej po to, żeby wymodlić lepszy pośmiertny los dla zmarłych. 1 listopada to także świetny dzień zarobkowy dla fotografów, którzy zdjęcia przy grobach drukują na szybko, wkładają w okolicznościowe ramki i sprzedają bliskim. Nowocześniejsi użytkownicy smartfonów robią sobie przy grobach selfie…
Szczerze mówiąc jesteśmy naprawdę zadowoleni, że w tym dniu udało nam się być na peruwiańskim cmentarzu. Namacalnie doświadczyliśmy zupełnie innego podejścia do Dnia Wszystkich Świętych. Siedząc w naszym hostelu przy butelce wina zastanawiamy się czemu my, Polacy, musimy wszystko brać tak serio. Może to wina tej paskudnej, listopadowej pogody? W końcu Peruwiańczycy zazwyczaj cieszą się słońcem i listopad im nie straszny… A może pomieszanie dawnych, „pogańskich” zwyczajów z katolicyzmem zapewnia im bardziej optymistyczne spojrzenie na sprawy życia i śmierci? Być może w końcu Peruwiańczycy, podobnie zresztą jak inne narody, potrafią pełniej korzystać z życia, nawet jeśli mają mniej niż my? A śmierci się nie boją, bo to dla nich naturalna kolej rzeczy? Nie wiemy, ale doceniamy!
P.S. Ponoć Dzień Zaduszny na peruwiańskich cmentarzach jest jeszcze ciekawszy i bardziej kolorowy niż 1 listopada. Ludzie odwiedzają swoich bliskich, przynoszą im smakołyki i jest jeszcze weselej. Żałujemy, że nie zobaczymy tego, co się wtedy dzieje – na ten dzień mamy już inne plany. A poniżej trochę fot – jak zwykle wykonanych naszym ukochanym Fujifilm X-A2.
Nie ma zniczy, ani pańskiej skórki, ale też jest barwnie…
Zdrówko! Albo… Hmm, jaki jest toast za nieboszczyków?
Kolorowo!
Jeszcze nie zdarzyło mi się tańczyć na cmentarzu…
To jeden z najciekawszych grobowców, jakie widzieliśmy…
Na cmentarzu w Huaraz było kolorowo i tłoczno.
Kapela do wynajęcia. Na cmentarzu.
Cmentarz z takim widokiem. Komu? ;-)