Pracoholiczka na odwyku szuka szczęścia z dala od świata mediów, eventów i PR-owych łamigłówek.
Sam Petersburg to miasto pełne cudów. Przyjaźni, uśmiechnięci ludzie, piękna architektura, wszechobecna sztuka, fascynująca historia obfitująca w innowacje i wizjonerskie przedsięwzięcia, ale też w walki, głód, rozlaną krew i zamachy.
W świecie, w którym wszystko ma swoją cenę, biznes turystyczny kwitnie, a mieszkańcy atrakcyjnych miast tylko czekają, żeby podłapać jakiegoś nadzianego Amerykanina lub Japończyka, któremu można wcisnąć badziew stylizowany na regionalny za grube pieniądze, ciężko uwierzyć, że cokolwiek może być za darmo. Ale słuchajcie, wiara w ludzi nie została pogrzebana!
Ryga okazała się kompresem na nasze skołatane nerwy. Przede wszystkim mieliśmy cudowną, słoneczną pogodę, która nastroiła nas odpowiednio do zwiedzania stolicy Łotwy i była cudownym dobrym omenem na początek podróży. Co prawda na miejscu dysponowaliśmy jedynie popołudniem i wieczorem, więc nie dane nam było zapoznać się z miastem bliżej, ale Ryga fajnie zapisała się w naszym harmonogramie podróży. Dlaczego?
W sercu i głowie i dziury po „mołotowie”… Przez ostatnie dni nasze serca i głowy borykały się z wieloma emocjami, które stworzyły iście wybuchową mieszankę, o mocy podobnej do sławetnego wynalazku ulicznych bojowników. Już dawno nie miałam tak ogromnego miszmaszu. Dziś już jesteśmy „wyjechani”, ale czacha wciąż dymi, choć na zewnątrz kilkanaście stopni…
Trzydziestka to piękny wiek. Dlaczego? Otóż dlatego, że człowiek może wciąż do końca nie wie czego chce, ale przynajmniej ma świadomość tego, czego NIE chce na pewno. Dlatego dziś będzie trochę przewrotnie – pokuszę się o krótkie podsumowanie czym NIE BĘDZIE nasza podróż, a tym samym nasz blog. Startujemy!