Ostatnie dni były dla nas nadzwyczaj intensywne. W związku z wyjazdem mieliśmy na głowie sporo różnych tematów, począwszy od kolejnego etapu pakowania, przez czyszczenie mieszkania, ostatnie formalności, upoważnienia, porachunki ze spółdzielnią mieszkaniową, aż po spotkania z rodziną i znajomymi. Tu zrobię mały nawias – oczywiście i tak nie udało nam się spotkać ze wszystkimi, których chcieliśmy zobaczyć i uściskać przed wyjazdem, a żegnaliśmy się przez co najmniej ostatnie trzy tygodnie. Koniec nawiasu ;-)
Podsumowując – ostatnie dni były dla nas nie lada wysiłkiem, a mijający właśnie tydzień przyprawił nas o mdłości niczym przejażdżka karuzelą, która została ustawiona ciut za szybko przez obsługującego ją, lekko pijanego pana Mariana. Było grubo, tyle Wam mogę powiedzieć.
W sercu i głowie i dziury po „mołotowie”… Przez ostatnie dni nasze serca i głowy borykały się z wieloma emocjami, które stworzyły iście wybuchową mieszankę, o mocy podobnej do sławetnej broni ulicznych bojowników. Już dawno nie miałam tak ogromnego miszmaszu. Dziś już jesteśmy „wyjechani”, ale czacha wciąż dymi, choć na zewnątrz kilkanaście stopni…
No bo z jednej strony bardzo już chcieliśmy, żeby nastała godzina „0”, żeby wyjechać w świat, ruszyć w końcu i robić to, o czym od miesięcy marzyliśmy. Z drugiej jednak strony perspektywa zostawiania mieszkania, w którym nam tak dobrze, no i najważniejsze – rodziny i przyjaciół. No smutek, żal i tęsknota na zapas, pogłębiane dodatkowo matczynymi łzami. Serce krwawi…
Ekscytacja podróżą kolidowała z kolejnym uczuciem, które zaczęło kiełkować w głowach – strachem przed tym, czego tak bardzo chcemy. Oczywiście w stresie łatwiej zakwitają wszelkie wybujałe znaki zapytania, nawet te najbardziej absurdalne. No bo jak to będzie poza domem? A może to nie nasza bajka? A jak będzie za ciężko? A może nam się tylko wydaje, że tego chcemy?
Te wszystkie wymieszane w szalonym kotle myśli podpala jeszcze ogień bieżączki. Czy na pewno wszystko spakowaliśmy? Czy przekazaliśmy rodzinom i znajomym wszystkie niezbędne telefony i upoważnienia? Gdzie jest kolejny komplet kluczy od domu? Itd, itd…
Wszystko to w zasadzie sprowadzić można do wyświechtanego frazesu zwanego wyjściem ze strefy komfortu. Porzucić stare, czyli znane i wygodniejsze na rzecz nieznanego, które pachnie niewyspaniem, poczochraniem i brudnymi skarpetami.
Totalne szaleństwo. Warto? O tym przekonamy się pewnie dopiero za jakiś czas.
Tymczasem powiem Wam tyle – pierwszy dzień naszego wyjazdu działa na nas jak prawdziwy balsam. Słoneczna Ryga uczyniła kilka miłych gestów, żeby ulżyć nam w naszych rozterkach i sprawiła, że przypomnieliśmy sobie po co wyjechaliśmy.
PIĘKNE, NOWE MIEJSCA.
CZAS, CZAS, CZAS. DUŻO CZASU. RAZEM.
P.S. Załączony obrazek Tomek zobaczył w naszym hostelu. Wersja polska: Przestań marzyć, zacznij działać.