Podróże i pieniądze – te dwie rzeczy wiążą się ze sobą nierozerwalnie. Nie jest tak, jak przekonują niektórzy „globtroterzy”, że podróżować da się za darmo, bo przecież zawsze można wepchnąć się do tzw. lokalsów na wyżerkę albo spać u ludzi z couchsurfingu. Trzeba coś jeść, gdzieś spać, za coś dojechać, a do tego wypadałoby jeszcze zachowywać się z godnością i nie obciążać kosztami naszej podróży miejscowych. Ale temat podróżników-pasożytów jest zupełnie innym wątkiem, który być może kiedyś poruszę.
Rowerem po Kambodźy – gorąco, ale fajnie i tanio!
Już wielokrotnie słyszałam od niektórych, co bardziej aktywnych podróżniczo znajomych, że wolą nie mówić innym, że jadą gdzieś daleko, bo spotykają się z docinkami związanymi z pieniędzmi – za co jeżdżą, czemu tak często i daleko i czy aby na pewno na podróże mają legalne pieniądze, czy jednak handlują po godzinach kokainą albo przynajmniej walą jakąś lewiznę igrając z urzędem skarbowym. Ci właśnie zakręceni podróżniczo znajomi coraz rzadziej chwalą się więc swoimi eskapadami, uznając, że o swoich wrażeniach mogą co najwyżej pogadać w jakimś ciemnym zakamarku z tymi, którzy rozumieją fisia na punkcie podróży. My też niejednokrotnie byliśmy w niedyskretny sposób podpytywani, skąd mamy pieniądze na tak długą podróż. Jeden z moich znajomych, zagajając do mnie na facebooku z przekąsem stwierdził „powodzi się, w totka pewnie trzasnęliście!”. Otóż nie, na te wszystkie miesiące w podróży zapracowaliśmy z Tomkiem, a cały proces układał się mniej więcej tak:
- Najpierw poszliśmy do podstawówki. Tam grabiliśmy piątkę za piątką po to, aby dostać się do możliwie dobrego liceum.
- W liceum Tomek zakuwał matmę, mimo tego, że była ona jego utrapieniem, a wszystko po to, żeby dostać się na politechnikę. Ja z kolei szlifowałam języki i doprowadzałam moją rodzinę do szału, próbując nauczyć się wymowy francuskiego “R”. Matura poszła gładko, ale to był dopiero początek…
- Studia. Ja zaczęłam filologię romańską na UAM w Poznaniu, Tomek telekomunikację w Białymstoku. Choć oboje rwaliśmy sobie włosy z głowy, stresowaliśmy się kolokwiami i egzaminami, żegnaliśmy dziesiątki kapitulujących kolegów i niejednokrotnie mieliśmy totalnie dość, ale skończyliśmy te cholerne studia. W międzyczasie ja postanowiłam zapisać się jeszcze na bardziej życiowe, praktyczne studia i zaocznie rozpoczęłam naukę na kierunku turystycznym.
- I tu przychodzi czas na prawdziwe życie, a nie jakieś pierdoły zwane studiowaniem. Po ukończeniu studiów oboje sprowadziliśmy się do Warszawy, aby tam poszukać szczęścia. Zaczynaliśmy od asystenckich prac i niskich pensji, aby z czasem piąć się powoli po drabince do lepszych zarobków. Z grubsza zajęło to 8 lat. 8 lat nadgodzin, pracy w weekendy, kompromisów i gryzienia się w język, żeby nie odszczeknąć co poniektórym współpracownikom, 8 lat stawania na rzęsach, żeby maksymalnie dobrze wykonywać swoją pracę, 8 ciężkich lat. Taka klasyka gatunku.
Pokaz tańca w Sukhothai był jedną z najlepszych rzeczy, jakie widzieliśmy w podróży. Za darmo.
Oczywiście ten skrótowy plan naszej „kariery” traktujcie z przymrużeniem oka – chciałam tylko przypomnieć, że zazwyczaj to, jak życiowo się ustawimy zależy od bardzo wielu czynników i jest żmudnym procesem, a nie strzałem na miarę wygranej w totolotka. My uważamy, że mieliśmy duuuuuużo szczęścia (Wy zapewne też!). Po pierwsze, urodziliśmy się w Polsce, a nie w Afganistanie, Kongo albo Kambodży. Po wtóre, nasi rodzice dbali o to, żebyśmy wyszli na ludzi. Kiedy trzeba było opieprzali, innym razem pocieszali. Okoliczności też były dla nas w miarę łaskawe – nie trafiliśmy na czasy komuny, byliśmy zdrowi, a nauka przychodziła nam względnie łatwo. Oboje uczyliśmy się, staraliśmy się doskonalić, pracowaliśmy ciężko i często rezygnowaliśmy z przyjemności po to, żeby odłożyć jakąś kasę na bok. Tomek rzadko jadał normalne obiady podczas przerwy w pracy, tylko wieczorami wcinałm makaron z sosem ze słoika, a ja ubierałam się w małych, niedrogich sklepach w moim rodzinnym mieście, jak ognia unikając centrów handlowych (których szczerze nienawidzę!) i nie paradowałam z kubkiem ze starbucksa po warszawskich ulicach… Podczas gdy nasi znajomi kupowali samochody, imprezowali w modnych klubach, kupowali drogie ciuchy, markowe oprawki okularów i wydawali fortunę na kosmetyki, elektroniczne gadżety, drogie karnety na fitness, stołowali się notorycznie na mieście, my… nie wydawaliśmy tych pieniędzy, tylko odkładaliśmy je na konto.
Wycieczki można sobie organizować samemu i jest to prostsze, niż mogłoby się wydawać. Jawa, Indonezja.
Osobną kwestią jest sam styl podróżowania. Rzeczywiście spędziliśmy 17 miesięcy w drodze, ale nie były to standardowe wakacje z drinkiem z palemką w dłoni spędzone w 5* hotelu, tylko:
- Organizowaliśmy wszystko od A do Z zupełnie sami. To oznacza, że zamiast skorzystać z gotowego planu podróży zamówionego w jakiejś wytwórni wypraw, czytaliśmy po nocach przewodniki i planowaliśmy trasę, niejednokrotnie popełniając błędy i stresując się przy tym nieco bardziej, niż gdybyśmy pojechali na zorganizowany trip. Bardzo rzadko korzystaliśmy z wycieczek na miejscu.
- Spaliśmy w tanich, bardzo tanich miejscach. Wiedząc, że noclegi stanowią jeden z najpoważniejszych wydatków w podróży, my wybieraliśmy opcje najtańsze, twierdząc, że schludny pokój, czysta pościel i prysznic wystarczą nam w zupełności, choć to minimum niejednokrotnie nie było spełnione – zdarzały się karaluchy, 2 razy mieliśmy bliskie spotkania z pluskwami, a ciepła woda bywała często wymysłem właściciela placówki. Często korzystaliśmy z prywatnych kwater, w drogich krajach regularnie sypialiśmy w wieloosobowych pokojach, gdzie niejednokrotnie zatyczki do uszu i opaska na oczy nie wystarczały, żeby odciąć się od bodźców zewnętrznych fundowanych nam przez współlokatorów.
- Jedliśmy tylko lokalnie. Przez wiele miesięcy w podróży szczyciliśmy się tym, że omijaliśmy szerokim łukiem knajpy, w których urzędowali turyści i wybieraliśmy niewielkie, tanie i lokalne miejsca. O powodach, dla których warto jeść lokalnie, piszę szerzej tu. W drogich krajach, takich jak Argentyna, Chile, czy Kanada sami przygotowywaliśmy sobie posiłki. Lokalne, tanie jedzenie pozwoliło nam zaoszczędzić sporo pieniędzy.
- Wybieraliśmy darmowe atrakcje. Na całym świecie jest mnóstwo fantastycznych rzeczy, które można robić zupełnie za darmo. Trekkingi, spacery po mieście, podglądanie codziennego życia ludzi, spacerowanie po bazarach i wylegiwanie się na plaży są przecież darmowe. Zachodni turyści są przyzwyczajeni do tego, że za wszystko trzeba płacić, ale przecież tak nie jest. Oczywiście nie warto żałować na ciekawe muzea czy bilety wstępu do unikalnych miejsc, ale np. odwiedzanie muzeum figur woskowych Mme Tussaud w Singapurze nie wydaje mi się najlepszą możliwą opcją na spędzenie czasu na miejscu…
- Mało lataliśmy, a właściwie lataliśmy tylko wtedy, kiedy było to absolutnie konieczne. Praktycznie całą Azję Południowo-Wschodnią przejechaliśmy drogą lądową, a Amerykę Południową przemierzyliśmy autobusami z samej północy aż do Ziemi Ognistej. Nie zbaczając z trasy to ponad 10000 km – my zrobiliśmy znacznie więcej! Używanie lokalnego transportu autobusowego bardzo mocno wpływa na koszty podróży, ale uwaga: trzeba być gotowym na dużo poświęceń!
- Wiele mniejszych podróży połączyliśmy w jedną wielką. Na pierwszy rzut oka nie wydaje się, że jest tu jakaś oszczędność, ale… Pomyśl, jeśli nie musiałbyś wracać do domu z każdego urlopu, tylko przeskakiwałbyś z kraju do kraju, z jednych wakacji na drugie, ile byś zaoszczędził? To nie tylko koszty tych biletów lotniczych z i do domu, ale np. dodatkowy zastrzyk gotówki w postaci czynszu za wynajem Twojego mieszkania.
Mam nadzieję, że teraz już jest jasne, skąd wytrzasnęliśmy pieniądze na podróż. Jeśli myślicie o podróżowaniu, ale wciąż sądzicie, że nie stać Was na wojaże, może warto zadać sobie kilka pytań? Czy chcę postawić na chwilową przyjemność i codziennie pić kawę za 10 złotych (za którą można mieć 2 obiady w Azji), czy też wolę tę kawę wypić w domu? Czy wolę kupić odjazdowe buty za 500 PLN czy chodzić w zeszłorocznych, ale wciąż dobrych kozakach i w ten sposób odłożyć trochę gotówki na bilet lotniczy? Bardziej zależy mi na budowaniu formy w fitness klubie (200 PLN miesięcznie=2400 PLN rocznie!), czy wolę ćwiczyć w domu i przeżyć za to miesiąc włócząc się z plecakiem po Kambodży? Kolejnym głównym czynnikiem decydującym o kosztach jest sam styl podróżowania. Jeśli jesteś gotowy spać w nocnych autobusach, nie musisz mieszkać w komfortowych hotelach i masz wystarczającą motywację i odwagę, żeby samodzielnie konstruować plan podróży, zaoszczędzisz krocie. Jeśli zaś jesteś wygodnym turystą lubującym się w hotelach z basenem, a knajpa bez kelnera to dla Ciebie nie knajpa, niestety wydasz znacznie więcej. Śmiem zaryzykować, że podróżując w ten sposób podwoisz swoje koszty podróżowania, niezależnie od kraju.
Na wulkan Bromo wybraliśmy się bez agencji, na piechotę i było świetnie!
Znam mnóstwo osób, które zarabiają dużo, ale twierdzą, że nie stać ich na podróżowanie. Dlaczego? Bo często wydają więcej niż zarabiają! Znam też osoby pracujące na dość kiepsko opłacanych stanowiskach, które dzięki gospodarności stać na dalekie podróże. Szczęśliwie znam też takich ludzi, którzy zarabiają bardzo dużo, wydają bardzo dużo, ale stać ich też na długie i drogie podróże oraz takich, którzy mają mnóstwo pieniędzy, a nie jeżdżą nigdzie, bo ich to nie kręci. Najlepiej byłoby zarabiać bardzo dużo i wydawać mało po to, żeby móc pozwolić sobie na spełnianie marzeń, ale to nie jest warunek konieczny. Najczęściej w przypadku zwykłych śmiertelników takich jak my wystarczy jasne postawienie sobie celu i dążenie do jego realizacji. Mając na horyzoncie wymarzony kierunek znacznie łatwiej zrezygnować z kolejnego gadżetu (który najczęściej i tak za chwilę trafia w kąt), zaplanować spotkanie z przyjaciółmi w domu, a nie w knajpie (bywanie w knajpach to droga impreza), czy też olać zakup dziesiątych z rzędu sportowych butów. Albo próbować osiągnąć dodatkowy dochód, np. udzielając korepetycji lub prowadząc sprzedaż przez Allegro. To naprawdę łatwiejsze niż się wydaje! Trzeba tylko chcieć. Tylko i aż. I dotyczy to spełniania wszystkich marzeń, nie tylko podróżniczych.
P.S. O samych kosztach, czyli twardych danych napiszemy kiedy indziej. Bo to temat na co najmniej jeden wpis!