Dziś zapraszam Was do przeczytania drugiej części naszego mini-przewodnika po najcudowniejszych miejscach Ameryki Południowej stworzonych przez naturę (pierwsza część do przeczytania tutaj). Przewodnik ten powstał po powrocie z naszej podróży dookoła świata, a wszystkie opisywane miejsca mieliśmy szczęście zobaczyć na własne oczy.
W tej części skupimy się na terenach położonych w południowej części Ameryki Południowej. Bez wątpienia to właśnie tam widzieliśmy najpiękniejsze w naszym odczuciu widoki w życiu. Południe Boliwii oraz Patagonia to raj dla ludzkich zmysłów. Oczy nie mogły nacieszyć się tym, co mijaliśmy w drodze pomiędzy kolejnymi przystankami. To właśnie tutaj zostawiliśmy nasze serca i zakochaliśmy się w cudach matki natury. Zaczynajmy więc!
Narodowy Rezerwat Fauny Andów im. Eduardo Avaroa, Boliwia
Po naszym powrocie do Polski wiele osób pyta nas, jakie jest najpiękniejsze miejsce, które widzieliśmy w podróży? Pytanie dość ogólne, bo przecież przepięknych miejsc było całe mnóstwo… Nie wchodząc jednak w szczegóły, dość stanowczo odpowiadam: był to Rezerwat Narodowy im. Eduardo Avaroa w Boliwii. Czy taka rekomendacja sprawia, że chcesz czytać dalej?
Powtórzę: najpiękniejszym z pięknych zakątków, jakie widziałem na własne oczy podczas naszej 17-miesięcznej podróży, był Park Eduardo Avaroa. 4 dni spędzone w rozgrzanym jeepie, mknącym po bezdrożach parku i zatrzymującym się przy niewyobrażalnie wręcz cudownych miejscach to przygoda, którą powtórzyłbym bez wahania, choćbym miał wsiąść do samolotu wylatującego już za godzinę. Wycieczka zaczynająca się (w naszym przypadku) w boliwijskiej Tupizie już na samym jej początku sprawa, że nogi uginają się pod ciężarem jakby zaczarowanego widokami ciała. Przestrzenie i niezwykłe kolory nieba, wody i ziemi sprawiają, że adrenalina buzuje, serce bije mocniej, a oczy otwierają się najszerzej, jak się da. To, co można zobaczyć w tej części świata jest prze-pię-kne! A zobaczyć można między innymi księżycowe, nienaruszone przez człowieka krajobrazy. Cudowne, duże i małe laguny, których kolory nie przypominają zupełnie niczego, co widziało się do tej pory. Pustynię, na której uformowane przez wiatr (!) formacje skalne przywołują skojarzenia z obrazami Salvadora Daliego. Dymiące jakby nigdy nic wulkany, otoczone nieskończonymi przestrzeniami, na których wypasają się dzikie lamy i wikunie. Zapewniam Was, że to, co zobaczycie na południu Boliwii, nie zawiedzie nawet największego marudy!
Jeśli jeszcze nie przekonało Was to, co przeczytaliście powyżej, to może zrobi to największa solna pustynia na świecie, czyli słynna Salar de Uyuni? Jej śnieżnobiałą powierzchnię będziecie mogli podziwiać przy wschodzie słońca, kiedy to pierwsze jego promienie oświetlają ją odcieniami żółci, pomarańczy i czerwieni, aby w końcu odsłonić jej bezmiar i wszechobecną biel. “Śmieszne” zdjęcia, które można wykonać stąpając po jej powierzchni to tylko dodatek to niesamowitego uczucia, które towarzyszy możliwości chodzenia po olbrzymiej tafli solniska, które powstało bardzo dawno temu w wyniku wyparowania wód znajdującego się w tamtym miejscu morza. Warto. Według mnie, jest to “number one”, jeśli chodzi o cuda natury, które mogłem zobaczyć na własne oczy w całym moim życiu.
Pustynia Atacama, Chile
Przy wjeździe z Boliwii do Chile czeka na Was inny świat. Jest bogaciej, bardziej „zachodnio”, całkiem jak w Europie. Nie zmienia się jednak jedno: przepiękna i nieokiełznana natura, którą podziwiać można również po tej stronie granicy. Świetnym przykładem jest usytuowana w północnej części Chile najsuchsza pustynia świata – Atacama. Jej krajobrazy i nieziemskie piaskowo-skalne formacje przywodzą na myśl sceny z Gwiezdnych Wojen. Słusznie, bo to właśnie tutaj kręcone były niektóre sceny tej serii. Atrakcji na samej pustyni jest mnóstwo – są to zarówno przejażdżki rowerowe, jak i kilkugodzinne wypady w najciekawsze miejsca z położonego tuż obok urokliwego miasteczka San Pedro de Atacama. Nie przegapcie gejzerów Del Tatio i zachodu słońca w Valle de la Luna. Robi on piorunujące wrażenie i z pewnością był to jeden z najpiękniejszych zachodów słońca, jakie kiedykolwiek widziałem. Może dlatego, że słońce chowa się nietypowo, bo nie za taflą wody, a niesamowitą scenerią rodem z innej planety.
Park Narodowy Herquehue, Chile
Przed przyjazdem do Pucon, niewielkiego miasteczka położonego mniej więcej w połowie Chile, nie spodziewaliśmy po pobliskim parku zbyt wiele. Oj, jak bardzo żałowalibyśmy, gdybyśmy odpuścili to miejsce! Tuż po wyjściu z nocnego autobusu, do którego wsiedliśmy w Valparaiso naszym oczom ukazał się ON. Majestatyczny, olbrzymi, prawie idealnie trójkątny, górujący nad okolicą wulkan Villarica. Co chwila z jego głębi bucha wielki obłok dymu, sprawiając wrażenie, że to, na co patrzymy, jest nieprawdziwe. A jednak!
Objechanie okolicy rowerem czy trekking w Parku Narodowym Huerquehue to podstawowe atrakcje czekające na turystów w Pucon. Obie z nich zostawią w głowie tylko jeden obraz: widok wulkanu Villarica, zawsze znajdującego się “tuż obok”, nie ważne, jak daleko od niego byśmy się faktycznie nie znajdowali. Cóż muszą przeżywać turyści decydujący się na zorganizowany trekking na jego szczyt i zaglądający do jego wnętrza?
Cerro Fitz Roy, Argentyna
Gdy znajdziecie się w Patagonii i będziecie na tyle uparci, aby odwiedzić maleńką osadę El Chalten to możecie być pewni, że jednego widoku nie zapomnicie na długo. Górujący w oddali szczyt Fitz Roy, swoim kształtem nie przypomina zupełnie niczego. Wysoki, spiczasty kontur góry widoczny jest z każdego miejsca w miasteczku, ale dopiero kilkugodzinny trekking do jej stóp – czyli punktu widokowego przy Lago de los Tres, przyprawi Was o gęsią skórkę. W ciągu tych kilku godzin, napatrzycie się na to, co w Patagonii najpiękniejsze. Nie bez powodu El Chalten nazywane jest trekkingową stolicą Argentyny.
Kilkugodzinnego “spacer” dopiero w ostatniej części przypomina coś ze wspinaczki i zdecydowanie sprzyja i kontemplacji tego, co dzieje się dookoła. A dzieje się dużo – ilość zieleni, kolorowych kwiatów, ośnieżonych szczytów gór a w oddali celu tego dnia – Fitz Roya, przyprawia o zawrót głowy. To chyba najlepszy jednodniowy trekking na jakim byliśmy w Ameryce Południowej. Konkurować z nim może niewiele – wydaje mi się, że może tylko ścieżka do przepięknej Laguny 69 w peruwiańskiej Kordylierze Białej.
Lodowiec Perito Moreno, Argentyna
O lodowcach uczyliśmy się jeszcze w czasach szkoły podstawowej. To, jak wielki wpływ miały one na obecny kształt ziemi nie pozostawia żadnych wątpliwości. Jednakże z przykrością trzeba przyznać, że z lekcji geografii (przynajmniej w moim przypadku), do dziś pozostało naprawdę niewiele. Wypełnione czystą teorią 45 minut w szkolnej ławce to tylko chwilowy ślad na wykucie materiału w czasie do kolejnej klasówki. Niestety, to nie wystarczy, aby zrobić na przeciętnym uczniu jakiekolwiek wrażenie.
Inaczej jest w przypadku pierwszego spojrzenia na gigantyczny, wciąż istniejący i powiększający się lodowiec Perito Moreno. W tym wypadku wystarczy już minuta, aby zapamiętać niesamowity widok olbrzymiej, niebiesko-białej masy lodu do końca życia. I w tym co mówię, nie ma nawet odrobiny przesady. To, co zaobserwować można idąc wzdłuż świetnie przygotowanych tras w Parku Narodowym Los Glaciares z całą pewnością utkwi w pamięci każdego, kto zechce chociaż na chwilę spojrzeć w kierunku giganta. Skrzypienie lodu, coraz to głośniejsze trzaski… w końcu olbrzymi kawał lodu odrywa się i z hukiem wpada do wody, pokazując prawdziwą siłę natury. Patrząc na lód spędziliśmy wspólnie z Martą dobre 4 godziny. Zrobiło to na nas tak piorunujące wrażenie, iż wydawało nam się, że byliśmy tam zaledwie kilka minut. Przez to ledwo zdążyliśmy na nasz autobus wracający do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów miasteczka El Calafate, w którym mieliśmy spędzić nadchodzącą noc.
Park Narodowy Torres del Paine, Chile
Ikona południowej części Patagonii, najbardziej znany park narodowy w Chile i jeden z najbardziej znanych na całym świecie. Trzy wieże (hiszp. “torres”), które podziwiać można jako finał trekkingu do Lago Torres, to obrazek znany z wielu scen promujących cały region. Trzeba przyznać, że w połączeniu z innymi atrakcjami parku – lodowcem Grey, równie ikonicznymi, co wieże “Los Cuernos” – czyli “rogami” i całym mnóstwem innych miejsc, to jednak z najpiękniejszych miejsc na świecie.
Sporo osób decyduje się na wielodniowe wędrówki wzdłuż szlaku “W” lub pełnego i dłuższego szlaku “O”. Niestety, aby wejść na którykolwiek z nich, noclegi na polach namiotowych rezerwować trzeba z bardzo dużym wyprzedzeniem, co w naszym wypadku było raczej niemożliwe. Dlatego też Park Narodowy Torres Del Paine zwiedziliśmy w dwa dni, ale i tak jesteśmy z tego powodu niesamowicie zadowoleni. Pierwszego dnia udało nam się podejść pod wieże “Los Torres” i zobaczyć je w okienku pogodowym, umożliwiającym zrobienie zdjęcia szczytom na tle błękitnego nieba. Drugiego dnia zdecydowaliśmy się na zorganizowaną wycieczkę i objechanie sporej części parku z grupą innych turystów. To właśnie wtedy zobaczyliśmy kilka “highlightów” parku i uznaliśmy, że mimo tak krótkiego czasu, jesteśmy w pełni usatysfakcjonowani. Torres Del Paine to miejsce niesamowite i umożliwiające naprawdę bliskie obcowanie z dziką naturą. W końcu stąd do “końca świata” już naprawdę niedaleko!
Wszystkie miejsca, o których mogliście przeczytać powyżej, a także w pierwszej części wpisu, zrobiły na nas piorunujące wrażenie. Nie możemy zaprzeczyć, że pod kątem przyrody to właśnie Ameryka Południowa rozłożyła nas na łopatki i w przeciwieństwie do Azji to przyroda jest prawdziwym sercem tego kontynentu. Jeśli wahacie się, gdzie pojechać, aby “opadły Wam szczęki” to my polecamy Wam przede wszystkim miejsca, które opisaliśmy.
Odkładajcie pieniądze i polujcie na bilety lotnicze, bo to, co zobaczycie w Ameryce Południowej utkwi Wam w pamięci do końca życia i sprawi, że już nic nie będzie takie samo. Zupełnie, jak w naszym przypadku!