Z czym statystycznemu Polakowi kojarzą się dalekie Filipiny? Przed odwiedzeniem tego wyspiarskiego kraju na myśl przychodziła mi w zasadzie wyłącznie religia katolicka, wysoka przestępczość i rajskie plaże. Kilometry plaż! Myślę, że podobne pojęcie ma także większość turystów i możliwe, że właśnie dlatego jako cel swojej podróży po Filipinach wybierają oni głównie nadmorskie kurorty. To prawda, lazurowa woda, biały piasek i niezwykle bogata podwodna fauna są wizytówką i chlubą Filipin. A co jeśli plaże nie są Twoim ulubionym celem podróży? W tym wpisie postaram się udowodnić, że w ciągu 3-tygodniowego pobytu tylko na jednej, największej z kilku tysięcy wysp archipelagu – Luzon – nie będziecie się nudzić, ledwo zahaczając o wybrzeże. Bo Filipiny to nie tylko rajskie, ale i zatłoczone Boracay, El Nido i Coron! To nie tylko opalanie, snurkowanie, nurkowanie z akwelungiem i imprezowanie na plaży. Za chwilę przekonacie się, że Filipiny wciągają nie tylko pod wodę!
Seks w wielkim mieście – Manila
Jak większość osób przybywających na Filipiny, także i my trafiliśmy do Manili. Praktycznie każde źródło i przewodnik każe stamtąd uciekać tak szybko, jak tylko możliwe. A szkoda. Pomimo szalonego ruchu ulicznego, korków i chaosu, Manila to także perły kolonialnej architektury z katedrą, fortem Santiago oraz posiadłością Casa Manila na czele. Stare miasto Manili – Intramuros – to miejsce, które zapamiętamy na długo. Zamieszkałe i opuszczone jednocześnie, żywe i ciche zarazem, czas jakby się tam zatrzymał. Spacerując jego uliczkami i obserwując tam sceny zwykłego życia, można poczuć się jak za panowania Hiszpanów – tradycyjnym środkiem transportu są tu kolorowe dorożki, mieszkańcy przyglądają się badawczo przechodniom przez okna okolone obdrapanymi okiennicami, a tłuste koguty pieją w nieskończoność, dumnie zaznaczając swoją obecność. I to wszystko w samym środku kilkunastomilionowego miasta. To jedyne takie miejsce, które widzieliśmy przez kilka miesięcy podróży po Azji.
Ale Manila to przede wszystkim metropolia pełna kontrastów, w której pod ogrodzeniami luksusowych pól golfowych śpią bezdomne matki z maleńkimi dziećmi, biznesowa dzielnica Makati graniczy z brudnymi, upstrzonymi śmieciami dworcami, a serdecznie usposobieni ludzie są równie często spotykani co typy spod ciemnej gwiazdy, skanujące cię oczami w poszukiwaniu portfela i telefonu.
Krwawa Wielkanoc w Pampandze
Jeśli traficie w dobry czas i zamiast malować jajka w Polsce, postanowicie spędzić Wielkanoc w stanie Pampanga, np. w San Fernando, możecie przeżyć spory szok. Procesje wielkopiątkowe, pochody samobiczujących się i wreszcie droga krzyżowa idąca ulicami miasta kończąca się prawdziwym krzyżowaniem to sceny tylko dla osób o mocnych nerwach. I to, co piszę to nie przesada, serio. Ubierzcie się w ciemniejsze stroje – plamy krwi bryzgającej na prawo i lewo będą mniej widoczne.
Wehikuł czasu – XVI-wieczna Hiszpania na Filipinach
Kawałek Hiszpanii sprzed kilkuset lat zobaczyć można w Vigan. Co prawda kolonialna zabudowa stanowi tylko niewielki wycinek miasta, ale nie przeszkadza to w poczuciu niesamowitego klimatu, który unosi się w powietrzu szczególnie wieczorem. Pełno dorożek będących symbolem miasta i pyszne, pochodzące z Hiszpanii empanady (smażone na głębokim oleju duże pierogi ze specjalnym farszem) są miłymi dodatkami do świetnie zachowanej kolonialnej architektury. Jeśli masz ochotę zobaczyć kawałek scenografii rodem z filmów o Zorro, z całą pewnością odnajdziesz ten klimat na północy Luzonu, w stanie Ilocos Sur.
Tarasy ryżowe do samego nieba
Największa wyspa Filipin to także ryż. Dużo ryżu. Ryżu dobrego i uprawianego od tysięcy lat (!) gdzie się tylko da, także na zboczach gór, które mogły stać się polami uprawnymi dzięki uformowaniu ich na kształt tarasów. Sztukę i kunszt upraw doceniło same UNESCO, nadając aż trzem największym i najbardziej widowiskowym tarasom ryżowym status miejsc światowego dziedzictwa. Dlatego też odwiedzenie Banaue, ale również położonego obok malutkiego Batad to 'must-do’ każdej wyprawy w tamte rejony. Wspinanie się po tarasach w upalny dzień wymaga sporo wysiłku, ale daje wielką satysfakcję w postaci niepowtarzalnych panoramicznych widoków. W regionie Ifugao, znanym z tarasów ryżowych spędziliśmy kilka dni, poruszając się po okolicznych miejscowościach zapakowanymi pod korek jeepneyami, które mają sporo miejsca również na dachu. Dzięki temu widoki stają się jeszcze bardziej spektakularne, a samo przemieszczanie się wyzwala niemały dreszczyk emocji. Koniecznie spróbujcie i Wy!
Jaskinie i skały trumnami zdobione
Jeśli będziecie już zwiedzać prowincję Ifugao, warto przedostać się także do sąsiedniej Mountain Province. W miejscowości Sagada główną atrakcją są wiszące na skałach trumny, czasem ukrywane również w okolicznych, imponujących jaskiniach. Trumny podwieszane wysoko na skałach według lokalnych wierzeń mają sprawić, że dusze będą bliżej nieba. I choć mamy już XXI wiek, większość mieszkańców regionu nadal życzy sobie takiego właśnie, nietypowego pochówku. Animistyczne wierzenia przetrwały setki lat i nie zapowiada się, aby w najbliższym czasie się to zmieniło mimo tego, że znakomita większość populacji deklaruje wyznanie katolickie.
Same podróże w górskich rejonach Filipin to też nie lada przeżycie. Droga z Baguio do Sagady to chyba najbardziej kręta droga nad przepaścią w kraju. Sześć godzin w lokalnym autobusie sprawi, że w najlepszym przypadku będzie Ci się kręcić w głowie. Mniej wytrzymałe żołądki mieszkańców to często konieczność sprzątania podłogi po odbytym kursie.
Stara, ale dziara!
Bardziej żądni przygód będą mogli przedostać się z Sagady do prowincji Kalinga, gdzie po wyruszeniu z Lup Lupa po nie tak długim marszu będą mogli spotkać ponad 80-letnią, całkiem sprawną tatuażystkę, która przy pomocy kolca pomelo i mini młoteczka dzierga plemienne wzory, którymi kiedyś odznaczano tylko najbardziej walecznych członków plemienia. Sami byliśmy świadkami jej pracy. Klienci walą do niej drzwiami i oknami, nawet z Manili, a także z odległych krańców świata. Tamtejsza okolica pozostała miejscem potyczek miejscowych plemion. Do dziś mężczyźni noszą tam przy boku obowiązkowy rekwizyt w postaci maczety, „w razie w”. Dobrze, że ostatnie wyprawy po trofea w postaci głów przeciwników z sąsiedniej wsi miały miejsce w latach 50. XX wieku! Echa dawnych wojen plemion jednak całkowicie nie przebrzmiały, a świadczyć o tym mogą przydrożne znaki z hasłami nawołującymi do pokoju, takie jak: „Kochaj swoje dzieci. Powiedz nie wojnie plemion”. Dziś rząd musi także przypominać o niegrzecznych używkach (wśród których bezwzględnie króluje żucie orzechów betelu, mające otępiające właściwości) hasłami takimi jak: „Powiedz 'nie’ narkotykom. Jedz świeże warzywa.”
W okolicy możecie jeszcze zobaczyć kompletnie nieturystyczne miejscowości takie jak Bontoc (tu polecam rewelacyjne muzeum poświęcone kulturze łowców głów), w którym podobnie jak i my, będziecie czekać na kolejnego jeepneya odjeżdżającego następnego dnia do Banaue lub Baguio, przez które musicie przebić się jadąc na północ. Lokalne klimaty mogą się Wam spodobać lub nie – jadąc na północ zapewne będziecie na nie skazani. Nam obserwacja tych niezbyt urodziwych, surowych miast całkiem przypadła do gustu.
Droga na sam szczyt – góra Pulag
Uważacie, że to mało? My tez tak myśleliśmy :-) Dostanie się do Parku Narodowego Pulag nie jest proste, ale dla chcącego – nic trudnego. Kombinacja kilkugodzinnej podróży autobusami, noclegów w niezbyt oczywistych miejscach i złapanie na stopa jeepneya zapakowanego fajnymi ludźmi to przepis na zdobycie trzeciego najwyższego szczytu Filipin – góra Pulag (2922 m). Rysy brzmią przy nim słabo, ale samo wejście na tę górę jest banalne. Jeśli podobnie jak my chcecie zobaczyć z góry wschód słońca nad Luzonem i efekt „morza chmur” poniżej, to pewnie nie odstraszy Was nawet bliska zera temperatura w namiocie w okolicach szczytu. Polecamy!
[fb_embed_post href=”https://www.facebook.com/letsgetlostpl/posts/1535724143390856/” width=”700″/]
Jako, że na Filipinach po raz kolejny włączyliśmy piąty bieg, powyższe miejsca zobaczyliśmy w niemal dokładnie dwa tygodnie. Było ciężko, ale udało się! Czyż nie brzmi to lepiej, niż bite dwa tygodnie opalania się na plaży?
Oczywiście zależy kto co lubi. Zresztą, mówiąc szczerze, podczas naszego pobytu, wody i możliwości snurkowania na rafie koralowej też sobie nie odmówiliśmy… Na koniec spędziliśmy kilka dni w nadmorskim Puerto Galera i tym samym zamknęliśmy w trzech tygodniach naprawdę sporo różnego rodzaju atrakcji. Wybieracie się na Filipiny? Mam nadzieję, że tym krótkim wpisem udowodniłem, że kraj ma naprawdę wiele do zaoferowania. Oczywiście przy ponad 7000 wysp ta lista może wydłużać się w nieskończoność. Dacie się namówić na Filipiny (prawie) bez plaż?