Jestem koncertowym maniakiem. Od wielu, wielu lat nie wyobrażam sobie dnia bez muzyki, a słuchawki to mój nieodłączny atrybut przynajmniej w drodze do pracy. Uwielbiam koncerty i słuchanie muzyki na żywo, a widziałem ich już grubo ponad 200. W ciągu ostatnich lat dzięki mojej muzycznej pasji zwiedziłem też kilka europejskich krajów, jeżdżąc za moimi ulubionymi zespołami do krajów tak bliskich jak Czechy czy tak dalekich jak Portugalia. Mam też na koncie kilka sporych festiwali, a ten wpis powstał tuż po powrocie z szóstego z rzędu, trzydniowego Brutal Assault, który co roku odbywa się w czeskim miasteczku Jaromer.
Co z koncertami po wyjeździe z Polski? Bądźmy szczerzy – będzie ciężko. Przygotowywałem się do takiego stanu rzeczy już od dawna i wiem, że w krajach Azji Południowo Wschodniej czy Ameryki Południowej pójście na koncert zespołów, których słucham na co dzień będzie niesamowicie trudne. No cóż… Na koncerty chodzę od lat i widziałem zdecydowaną większość zespołów, które lubię. Z czasem także i na tym polu przychodziło nie tyle znudzenie, co przyzwyczajenie do kolejnych, dużych czy małych występów zupełnie nieznanych kapel, czy olbrzymich, międzynarodowych gwiazd. Czas pójść dalej i udać się na koncertowy odwyk na minimum kilka miesięcy.
Dlaczego w ogóle o tym piszę? Otóż w pewnym sensie moje koncertowe hobby zaczęło pasję do podróżowania. Zawsze miałem mnóstwo wymówek i strachów, które mówiły mi: „nie jedź, to daleko, drogo, a do tego nie masz z kim”, aż wreszcie przełamałem się i w 2008 roku pojechałem ze znajomymi do Berlina na koncert Metalliki. Tak, wiem – blisko, ale ta krótka podróż uświadomiła mi, że łatwość przekraczania granic to jest to, z czego trzeba korzystać! Później znów miałem przerwę (tylko jeden koncert w Niemczech w 2009), aż wreszcie worek rozwiązał się w 2010 roku, kiedy to na własną rękę jeździłem na koncerty na Litwę, Łotwę, Węgry oraz do Norwegii i Estonii. To był przełom, który pokazał mi, że samodzielne podróżowanie jest nie tylko łatwe, ale i tanie. Wszystko da się załatwić nawet wtedy, kiedy dzień przed odwołują ci lot z powodu… wybuchu wulkanu na Islandii.
Od tego czasu regularnie łączę koncerty i podróże, biorąc tygodniowe urlopy i zwiedzając najciekawsze zakątki Europy. Było już ich jednak całkiem sporo, czas więc wyruszyć dalej, a co za tym idzie, chyba delikatnie odłożyć swoją koncertową pasję na półkę. Czy jestem na to gotowy? Z czystym sumieniem mogę sobie powiedzieć, że tak. Przyszedł czas na realizowanie kolejnych planów i marzeń, w tym wypadku naszej podróży. Zawsze coś się kończy, a coś zaczyna, co nie oznacza, że tematy muzyczne zostawiam na zawsze.
A może wspólnie z Martą wybierzemy się na coś w podróży, w jakimś azjatyckim, lub amerykańskim kraju? Śledźcie nas na blogu oraz Instagramie! W tej chwili mamy na oku co najmniej 2 koncerty, na które moglibyśmy pójść już na początku wyjazdu – w Moskwie ;)