Tak się składa, że już trochę śmigamy sobie po świecie – dziś mijają nam równe trzy miesiące! To niezła okazja, żeby powiedzieć na głos czego nam trochę brakuje w tym naszym włóczykijskim życiu. A są to rzeczy tak prozaiczne, że aż czasem ciężko uwierzyć. I żeby była jasność – nie marudzimy, stwierdzamy tylko fakt! Startujemy!
1. Gorący prysznic. Od prawie dwóch miesięcy jesteśmy praktycznie cały czas (oprócz północnego i środkowego Wietnamu) w tropikach, ale nie zmienia to faktu, że czasem przyjemnie jest wykąpać się w ukropie tuż przed snem i nie walczyć ze sobą, próbując umyć głowę w lodowatej wodzie. A w hostelach, które wybieramy, a są to zazwyczaj opcje budżetowe, często brak tak podstawowej atrakcji, jaką jest gorrrrący prysznic. W dodatku swój. Czysty. Bez konieczności zakładania japonek. Z całym wachlarzem pachnących kosmetyków – od peelingu po olejki. Stop, to idzie za daleko, rozmarzyłam się ;-)
2. Normalny ręcznik. My w podróż zabraliśmy turystyczne ręczniki z Decathlonu, ponieważ są one lekkie, małe i szybko schną. Ale na tym ich cudowne właściwości sie kończą. Wycieranie się tym ustrojstwem to istna męczarnia. A i ze schnięciem też bywa rożnie – czasem ręcznik pod wpływem wilgoci zaczyna łapać lekki smrodek stęchlizny. Nie ma to jak porządny, odrobinę szorstki, wielki i puchaty ręcznik frotté. Och!
3. Pralka. Jak już wiecie, nasze plecaki mają limity, a my sami nie chcemy dźwigać bezsensownych kilogramów na własnych plecach w imię nieskończonej ilości zestawów stylistycznych. No ale to pociąga za sobą konieczność ciągłego prania rzeczy. Jako, że temperatury są zazwyczaj wysokie, to pot leje się hektolitrami i trzeba prać na okrągło. Więc pierzemy, a odbywa się to w warunkach prymitywnych, czyli umywalka lub miska, mydło, no i jazda ;-) No i rzeczy teoretycznie są czyste, ale takie pranie nie może równać się z pucowaniem i płukaniem w automacie, który pozostawia wszystko świeże, pachnące i bez najmniejszej plamki, z coccolino czy bez ;-) No i suszenie rzeczy też bywa karkołomne, ale od czego mamy sznurek, którego właściwości są nie do przecenienia! ;-) Oczywiście istnieje też opcja oddania rzeczy do pralni – skorzystaliśmy z niej jeden raz w Birmie. Nie było to mistrzostwo świata, śmiemy twierdzić, że nasze rzeczy zostały wytrzepane na tarze w przydrożnej rzece… Jednak umywalka i wysiłek włożony we własnoręczne pucowanie dają lepsze efekty ;-)
Suszenie prania w pokoju bywa karkołomne
4. Sen. Wystarczająca jego ilość. W ciszy i wygodzie. Tak się składa, że od trzech miesięcy gonimy na złamanie karku po Rosji, Indiach, Birmie i Wietnamie. Czasem śpimy w miejscach, którym do wygody wiele brakuje. A to są to tzw. dormsy, czyli pokoje wieloosobowe, w których co chwilę ktoś chrapie, łazi, kręci się i zapala światło. Bez zatyczek do uszu i opaski na oczy ani rusz! A to nocujemy w hostelach, gdzie jest tak klaustrofobicznie, że boimy się (szczególnie ja) zamknąć oczy. A to pod samymi oknami przejeżdzają karawany tirów, ciężarówek, przechodzą zastępy śpiewających, rozmodlonych mnichów, po dachu łażą gruchające gołębie, a właściciele hosteli postanawiają urządzać sobie techno party od 6 nad ranem. Wygoda łóżek, czystość pokoi, pościeli i łazienek do nich podczepionych też często budzą wątpliwości. Zdarzają się też noce w dalekobieżnych autobusach i pociągach, gdzie dzieją się rzeczy niestworzone – od mrożenia klimą, przez upierdliwych pasażerów, po seanse lokalnych kabaretów puszczane na cały regulator. My home is my castle, my bed is my castle! Mój dom jest moją twierdzą, moje łóżko też!
Na szczęście zdarzają się też normalne miejscówki. Cudownie nam było w Moskwie u naszych wspaniałych przyjaciół, Moni i Miszy, oraz ostatnio w hotelu nad jeziorem Inle, gdzie zaznaliśmy spokoju i relaksu. Teraz cieszymy się fajnymi standardami hotelowymi w Wietnamie, gdzie za przyzwoite pieniądze można dostać czysty i wygodny pokój, z gorącą wodą i szybkim internetem.
Nocy spędzonych w indyjskich pociągach nie zapomnimy nigdy
5. No właśnie! Normalny komputer i internet. W podróż zabraliśmy ze sobą małego laptopa, tablet i naturalnie nasze smartfony. Komputer, choć kompaktowy i lekki, nie jest demonem prędkości i czasem szwankuje i „zamula”. Pisanie postów i wpisów na iPadzie też czasem bywa bardzo problematyczne, o smartfonach nie wspominając… No a my w końcu postawiliśmy naszego bloga, aby jak najczęściej dzielić się z Wami naszymi doznaniami z podróży! Jeśli do tych drobnych niewygód technologicznych dodacie porażającą szybkość dostępnego na miejscu internetu (Birma chyba znajduje się w czołówce krajów szczycących się najwolniejszym internetem), mieszanka może stać się wybuchowa i powodować niekontrolowany słowotok o zdecydowanie pejoratywnym zabarwieniu. Czasem sypią się brzydkie słówka… Z rozrzewnieniem wspominamy naszego domowego kompa i super szybki internet. I trochę tęsknimy do cywilizacji, ale tylko trochę… No ale czego nie robi się dla kochanych czytelników ;-)
6. Jedzenie. O ile ja jestem wszystkożerna i z dziką przyjemnością testuję nowe potrawy, czasem w eksperymentalnych formach i zachwycam się niuansami smaków, przypraw i sposobów przyrządzania, o tyle bardziej zachowawczemu Tomkowi powoli zaczyna się tęsknić za domowym, znanym mu jedzeniem. Oczywiście codziennie jedzenie smażonych noodli i ryżu może stać się nudne, nawet dla mnie. Dlatego w naszych rozmowach, głównie z inicjatywy Tomka, coraz częściej przewijają się motywy maminych kotletów, innego niż tostowy chleba i pysznych kanapek z wędliną, serem i warzywkami, które jedliśmy na śniadanie w domu. Na szczęście obecnie jesteśmy w Wietnamie, gdzie ogromną radość sprawiają nam wszechobecne, pyszne i chrupiące bagietki serwowane z pasztetem. Przynajmniej tyle ;-)
Perliczki z głowami, ciekawe czy wypatroszone?
7. Towarzystwo. Oczywiście sami dla siebie jesteśmy najlepszymi z możliwych kompanów w trasie i wiemy, że bezwzględnie możemy na siebie liczyć, rozumiemy się bez słów, w większości lubimy te same rzeczy itd., ale coooooome on, ile można przebywać tylko we dwoje? Brakuje nam rodziny i przyjaciół, a krótkie epizody z ludźmi poznanymi w podróży w niewielkim tylko stopniu uzupełniają nam te braki. Dlatego mili, zapraszamy, dołączajcie do nas. Jeśli macie ochotę na alternatywne wakacje, zdecydowanie rożne od tych oferowanych przez biura podróży, a w dodatku w naszym towarzystwie, piszcie do nas, będziemy myśleć jak i gdzie się spotkać!
Na koniec dodam tylko, że na 100% z czasem powiększymy naszą listę o jakieś drobiazgi, ale na razie z przyjemnością stwierdzam, że wszystkie te niedogodności nie mają najmniejszych szans z naszym szaleńczym, dzikim i nieokiełznanym apetytem na podróżowanie! :-)