Przed przyjazdem do Laosu nie wiedzieliśmy, że zostaniemy tam prawdziwymi motocyklistami! Zakładając oczywiście, że można tak nazwać osoby, które przejechały kilkaset kilometrów półautomatyczną Hondą Wave o pojemności 125cc… Trasa, którą przebyliśmy nie należała jak na pierwszy raz do najłatwiejszych – przypłaciliśmy ją kilkoma siniakami i otarciami, ale i tak było warto! Z tego wpisu dowiecie się, jak według nas najlepiej zwiedzić Laos i zobaczyć miejsca, które niekoniecznie leżą na najprostszej ścieżce turystycznej. Pomimo tego, zdecydowana większość z nich wciąż dostępna jest na wyciągnięcie ręki. Nasz przepis na przygodę? Wystarczy zaledwie odrobina odwagi i chęć poznania od podszewki fantastycznego kraju, jakim jest Laos.
W drogę!
Według nas przejechanie choćby części Laosu na motocyklu to jedno z najprawdziwszych i najpiękniejszych przeżyć, jakich można tam doświadczyć. Przyjazne uśmiechy i okrzyki ludzi łagodzą nawet najbardziej niewygodne siedzenie uwierzcie, że po paru godzinach na skuterze tyłek odpada!) i pył lecący wprost do oczu. Mijane miejsca i widoki gwarantują szybsze bicie serca, a czasem nawet… mokre ze wzruszenia oczy! Przepiękne, niewyobrażalne wręcz cuda natury, powodowały nieraz dodatkowy przypływ adrenaliny i energii do dalszej podróży. Myślę, że już do końca naszej azjatyckiej przygody doświadczenia z miejsc, które mijaliśmy po drodze na motocyklu w Laosie pozostaną w naszej pamięci jako jedne z lepszych w ogóle. Sam Laos natomiast właśnie dzięki dwóm przejechanym pętlom, z całą pewnością zostanie już w ścisłej czołówce miejsc, które widzieliśmy. Gotowi do drogi?
Najbardziej znanymi trasami motocyklowymi są dwie tzw. pętle:
Pętla południowa (Southern loop)
Ta trasa biegnie przez płaskowyż Bolaven (Bolaven Plateau). Pętla zaczyna się i kończy w mieście Pakse i liczy sobie ponad 300 kilometrów. Główną atrakcją są świetne krajobrazy, kilkadziesiąt przepięknie położonych wsi mijanych po drodze oraz przede wszystkim… wodospady, wiele wodospadów! My odwiedziliśmy ich kilkanaście, ale ze względu na ograniczenia czasowe, jakie sobie narzuciliśmy, nie zobaczyliśmy wszystkich. Optymalny czas na przejechanie to 3 dni (2 noce po drodze), jednak klimaty niektórych miejscówek sprawiają, że można planować drugie tyle na delektowanie się cudownym spokojem okolicy.
To jeden z bardziej spektakularnych wodospadów, jakie widzieliśmy.
Pętla centralna (Khammouane loop)
Zaczyna się i kończy w Thakhek w środkowej części Laosu. Trasa liczy sobie sporo więcej, bo prawie 500 km i 3 dni na przejechanie całości dla niektórych mogą nie wystarczyć. Główną atrakcją są… a jakże, widoki (i to jakie!). Gwoździem programu jest jednak Konglor Cave, czyli olbrzymia jaskinia, przez którą płynie rzeka. Wizytę odbywa się w egipskich ciemnościach, na czymś w rodzaju łódki, a trasa (w jedną tylko stronę) zajmuje około 45 minut. W końcu fragment rzeki płynący przez jaskinię liczy sobie aż 8 kilometrów długości! Niesamowite przeżycie dla tych, którzy nie boją się ciemności! Za dla osób cierpiących na klaustrofobię, nyktofybię (lęk przed ciemnością) czy chiroptofobię (lęk przed nietoperzami), taka wycieczka może okazać się prawdziwym koszmarem.
Cicho, głucho i pięknie.
Czego możecie się spodziewać po obu trasach?
Na pętli południowej, biegnącej przez płaskowyż Bolaven, opad szczęki czeka Was zaraz po wyjeździe z sennego Pakse. Tuż za rogatkami miasta na horyzoncie pojawiają się bowiem wspaniałe, wapienne skały, wyrastające jak spod ziemi. Po wjechaniu nieco głębiej czuć już prawdziwą wolność, niewielu turystów i 100% prawdziwość tego, co się widzi. Życie i warunki, w jakich mieszkają całe rodziny dają do myślenia. Sprzęty, jakich używają, maszyny i zwierzęta, które pomagają im w codziennych pracach w wielu krajach świata można byłoby zobaczyć już chyba tylko w muzeum. Nie przeszkadza to jednak nikomu w byciu szczęśliwym i życzliwym człowiekiem: uśmiechy, spojrzenia, gościnność są tu na porządku dziennym. Laos jest piękny, ponieważ jest w 100% autentyczny. Widać to właśnie przede wszystkim na wioskach, rozsypanych na czerwonej laotańskiej ziemi. Podczas jednego z przystanków byłem częstowany wysokoprocentowym, lokalnym alkoholem lao-lao. To nic, że nieco podchmieleni panowie nie znali nawet jednego słowa po angielsku. Nie przeszkodziło im to w zaproszeniu mnie do wspólnego stołu i szkoda, że prowadziłem i nie mogłem skorzystać z tego zaproszenia. Jestem pewien, że świetnie bym się z nimi bawił przez dłuższą chwilę. Oprócz wsi, na trasie mija się kilkanaście, a może i kilkadziesiąt wodospadów. O takich miejscach przed wyjazdem mogliśmy tylko pomarzyć, a w istnienie niektórych z nich do samego końca ciężko było nam uwierzyć! To, co zobaczyliśmy po drodze przeszło nasze najśmielsze oczekiwania i sprawiło, że nogi uginały się na sam dźwięk szumu spadąjacej z dużej wysokości wody. Widzieliśmy między innymi nieco senne, ale bardzo klimatyczne wodospady obok wsi Tad Lo, nieopodal których kąpano słonie! Do tego wodospady Xekatam i Tayicsua, czyli najlepsze miejsca całej trasy: baśniowy klimat, połączony z potęgą spadającej z hukiem wody to coś, co z całą pewnością zapamiętamy do końca życia! Trzeciego dnia warto odwiedzić jeszcze Tad Yuang, czyli miejsce jak z pocztówki i chyba można już powiedzieć, że jeśli chodzi o wodospady, to ciężko będzie pobić to, co właśnie zobaczyliście.
Nam w docenieniu południowej pętli nie przeszkodziła nawet utrata tablicy rejestracyjnej, kradzież okularów korekcyjnych Marty, czy kilka otarć na kolanach. Jeśli zamierzasz spędzić kilka dni na południu Laosu, to z całego serca polecamy płaskowyż Bolaven na motocyklu!
Popołudniowe kąpanie słoni w rzece.
To jednak nie koniec atrakcji na dwóch kółkach. W Thakhek, za około 50zł dziennie czeka bowiem kolejna gotowa do drogi Honda :-) Na zwiedzenie szykuje się natomiast prowincja Khammouane i jej kręte drogi, przepiękne wapienne skały, olbrzymi, zalany wodą martwy las i jaskinia Konglor! Na przejechanie tej pętli potrzeba co najmniej trzech dni, ale tylko przy założeniu, że narzucisz sobie szybkie tempo. Polecamy od razu planować cztery i zasmakować klimatu i piękna wsi Konglor, w której my spędziliśmy niestety tylko jedną noc. Prowadząca do niej trasa była dla nas najpiękniejszą, jaką kiedykolwiek jechaliśmy. Skąpane w miękkim świetle zachodzącego słońca uprawy tabaki na tle majestatycznych skał to niesamowity widok. Warto zobaczyć to na właśnie oczy, a następnie po prostu posiedzieć rankiem na tarasie i poobserwować to, co dzieje się dookoła. Ludzie zbierają się do codziennej pracy w polu, woły leniwie skubią trawę, a dzieci ubrane w obowiązkowe mundurki wsiadają na rowery i chroniąc się parasolami od słońca, zmierzają do szkoły.
Poranek w wiosce Konglor.
Nieopodal kilku znudzonych flisaków czeka na zabranie nas w dosyć długi spływ. I to nie byle jaki: (podobno) najdłuższa na świecie podziemna rzeka to prawdziwy koszmar dla osób bojących się ciemności. Jeśli dodać do tego wodę wlewającą się do rozklekotanej, starej łódki i jedyne źródło światła, jakim jest ledwo świecąca czołówka to zapewniam, że efekt murowany! Jednak Konglor to nie jedyne miejsce, jakie zobaczycie. Pierwszego dnia na motorku podziwiać można (chociaż podziwiać to może nieco złe słowo) olbrzymi, martwy las, który został zalany przez wody zatrzymane przez wybudowaną całkiem niedawno tamę i elektrownię wodną. Co ciekawe 95% energii sprzedawanej jest do Tajlandii, lecz wielki, zniszczony obszar znajduje się w Laosie… Martwe, wystające z wody kikuty drzew to coś przerażającego i pięknego zarazem, a mijane po drodze osady przesiedleńców wzbudzają sporo pytań o etyczność tego przedsięwzięcia.
Jeśli nie macie czasu lub odwagi na przejechanie obu pętli, mamy nadzieję, że zdecydujecie się chociaż na jedną. Nawet, jak brakuje Wam prawka na motocykl (my go nie mieliśmy), to i tak nie jest to wielki problem. W Laosie policji jest na lekarstwo, a jeśli już na jakąś traficie, z całą pewnością jedynie pomachają Wam – pozdrawiając. Najgorszą możliwą karą będzie kilkadziesiąt (a może naście?!) złotych mandatu. Gorzej z bezpieczeństwem, ale tutaj możecie już liczyć tylko na siebie i przede wszystkim – nie przeceniać własnych możliwości. Tylko spokojna jazda to gwarancja bezpiecznego dotarcia do celu, my na szczęście dojechaliśmy w jednym kawałku, chociaż kilka razy było niewesoło. Widoki poobdrapywanych, lub co gorsza połamanych backpackerów to nic przyjemnego – nie warto iść w ich ślady. Jeśli na skuterze nie poczujecie się w pełni komfortowo, warto poświęcić na przejechanie trasy co najmniej jeden dzień więcej.
Na koniec łapcie kilka naszych ujęć, które niestety tylko w małym stopniu oddają tego, co my widzieliśmy na żywo…