Wymówcie kilkukrotnie na głos nazwę stolicy Kambodży. Phnom Penh, Phnom Penh, Phnom Penh… Dźwięczność tych dwóch khmerskich słów jest jakby ostra, a poza oczywistymi skojarzeniami z egzotyką i czymś totalnie obcym, przywodzi mi na myśl… zło… I nie wiem czy to skojarzenie wzięło się z niewielkiej wiedzy, jaką do niedawna dysponowałam o krwawej historii Kambodży czy rzeczywiście Phnom Penh brzmi złowrogo…
Mało kto wie o mnie to, co teraz Wam tu zdradzę. Fascynuje mnie zło. Oczywiście nie w takim sensie, że lubię się jemu przyglądać lub, nie daj panie, czynić niecne postępki. Moje zainteresowanie złem przejawia się raczej próbą zrozumienia przyczyn wodzących na manowce normalnych ludzi. Jestem więc wielką fanką filmów o więzieniach, narkotykach, przypatruję się uważnie wszelkim patologiom, czytam o handlu ludźmi, a felietony i reportaże o wszelkiego rodzaju zwyrodnieniach tkanki społecznej połykam w ekspresowym tempie. I mimo tego, że zło w jakimś sensie mnie fascynuje, boję się go okrutnie. Skąd takie dziwne zainteresowania? W końcu mogłabym po prostu jak inne dziewczyny śledzić nowinki kosmetyczne i ćwiczyć na sobie sztukę make-upu, bawić się modą, czytać romanse albo oglądać seriale. Hmm, może to dlatego, że w wieku 10 lat czytałam namiętnie opowiadania Kinga i Mastertona, które z literaturą dla takiego bąbla jak ja miały tyle wspólnego co żyletka ze smoczkiem? Może to pochłaniana od podstawówki literatura obozowa rozwinęła we mnie ten dziwny rodzaj wrażliwości na zło? A może najokrutniejszy film świata o eksperymentach przeprowadzanych na ludziach „Laboratorium Diabła” totalnie przetrzepał mi mózgownicę? Sama nie wiem…
Wróćmy do Phnom Penh, stolicy Kambodży. Od razu powiem Wam, że jeśli wybieracie się tam, żeby zaznać upojenia wybitną architekturą, zawiedziecie się. Pałac Królewski i świątynie go otaczające są średnio piękne, na pewno mniej pozwalające niż w innych dużych miastach Azji. Scena klubowa? No cóż, zdecydowanie Phnom Penh nie jest najlepszym miejscem do improwizowania, przebijają je Ho Chi Minh City, Bangkok czy chociażby kambodżańskie Siem Reap. To może chociaż khmerska kuchnia? Choć jest ona całkiem niezła, a przyzwoitych restauracji w Phnom Penh znajdziecie całkiem sporo, to i tak wiele jej brakuje do splendoru kuchni wietnamskiej i tajskiej. O, wiem! Zakupy! Jeśli nie przeraża Was wizja kupowania za grosze ubrań produkowanych w fabrykach Kambodży, gdzie ludzie, w tym dzieci, pracują za marne grosze od świtu do zmierzchu, wybierzcie się na Central Market lub Russian Market. To smutne, że często nieświadomie dorzucamy swoją cegiełkę do losu tych nieszczęśników – Kambodża jest znaczącym producentem tekstyliów, a z jej potencjału w postaci ekstremalnie taniej siły roboczej korzystają znane światowe marki, jak chociażby H&M czy Nike.
Cóż poza zakupami można robić w Phnom Penh? Miasto jest duże, niespecjalnie urodziwe, jego ciasne ulice odstraszają unoszącym się kurzem, a temperatura panująca tu w ciągu dnia potrafi zabić entuzjazm nawet największego miłośnika tropikalnych klimatów.
Dla mnie podróż do Phnom Penh była związana głównie z możliwością odkrycia historii krwawego reżimu Czerwonych Khmerów, którzy pod przywództwem psychopatycznego Pol Pota wymordowali 1/4 ludności kraju, popełniając tym samym zbrodnię przeciwko ludności na największą skalę (przyznacie, że stosunek zabitych do całkowitej liczby mieszkańców kraju jest porażający). Dlatego też na naszej mapie Phnom Penh obowiązkowymi punktami były muzeum ludobójstwa (zlokalizowane w dawnym liceum zamienionym w tajne więzienie, będące miejscem tortur), znane pod pseudonimem S21 i niesławne Pola Śmierci, na których żywota dokonało ok. 17.000 ludzi. Oba miejsca odwiedziliśmy w ciągu jednego dnia i nie wiem czy dobrze zrobiliśmy. Te dwie wizyty z jednej strony nas wycieńczyły, zasmuciły i wyssały z nas całą energię. Z drugiej strony wiedza, jaką przekazano nam w S21 za pomocą doskonale przygotowanych audioguidów czytanych przez jednego z 9 więźniów, którzy przeżyli katusze w tym okrutnym miejscu jest bezcenna. Oprócz zaskakujących faktów historycznych, galerii zdjęć, obrazów malowanych przez jednego z więźniów przedstawiających najokrutniejsze tortury, jakie można sobie wyobrazić, usłyszeliśmy wiele osobistych historii i zwierzeń.
Z kolei Pola Śmierci były raczej okazją do chwili zadumy nad bezsensowną śmiercią tysięcy ludzi, z których pozostały tylko wykopane z masowych grobów kości i czaszki, ułożone w monumencie mającym przestrzegać przyszłe pokolenia przed zawieraniem paktu z diabłem. Nie będę opowiadać Wam całej historii, zresztą ja sama zgłębiłam niewielki jej kawałek. Wiem jednak, że z pewnością wrócę do tej części świata, choćby w literaturze i dokumentach, żeby spróbować zrozumieć co sprawiało, że jeden człowiek potrafił bez mrugnięcia okiem zatłuc drugiego motyką. I Was zachęcam do zapoznania się z historią Kambodży, która na lekcjach historii w liceum nie została nigdy poruszona… Choć ta opowieść jest pełna okrucieństw, z pewnością poruszy w Was dawno nieużywane struny. Czasem taka szokowa terapia po prostu się przydaje.
Dziś w „laboratorium diabła” czuć już tylko opary dawnych wydarzeń. Szczęśliwie natura lubi równowagę i po latach straszliwych zbrodni Phnom Penh rozwija w sobie zalążek czystego dobra. Miasto stało się jednym z najprężniejszych ośrodków regionu jeśli chodzi o pomoc humanitarną. W stolicy Kambodży nie brakuje organizacji pozarządowych działających na rzecz osieroconych dzieci, samotnych matek, ofiar min lądowych i szeroko pojętej edukacji. Ci, którzy chcieliby choć trochę przyczynić się do naprawy świata, a jednocześnie zamieszkać na drugim jego końcu, z pewnością łatwo znajdą interesującą ofertę pracy przy pozarządowych projektach humanitarnych prowadzonych przez prawdziwie kosmopolityczną społeczność.
Kilka naszych zdjęć z miasta znajdziecie jak zwykle tutaj.
Na koniec, abstrahując od tematu przewodniego tego wpisu, chciałabym bardzo gorąco podziękować Kasi (z którą przyjaźniłam się w dzieciństwie, a której nie widziałam od lat) i jej chłopakowi Ismaëlowi za serdeczną gościnę. Dzięki Wam pobyt w stolicy Kambodży będziemy wspominać niezwykle miło!